Archiwum autora: annalabuszewska

Gdybym był prezydentem, czyli kanapka z kiełbasą

„Krym oczywiście obecnie de facto należy do Rosji” – to jedno ze stwierdzeń, które padły w ostatnim wywiadzie Aleksieja Nawalnego dla rozgłośni „Echo Moskwy”. Nawalny – lider opozycyjnego ruchu „białej wstążki”, bloger niezmordowanie tropiący szachrajstwa członków elity politycznej – od lutego siedzi w areszcie domowym (w sierpniu sąd złagodził warunki pobytu w areszcie domowym, zezwolił Nawalnemu na kontaktowanie się z dziennikarzami, dlatego wywiad mógł dojść do skutku). Przeciwko Nawalnemu toczy się postępowanie w sprawie rzekomych machinacji. Podobnie jak sprawa Kirowlesa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/10/17/nawalny-w-zawiasach/), tak i obecna, umownie nazywana Yves Rocher, jest biczem na plecy niepokornego młodego polityka.

Ale wywiad dotyczył nie tylko istoty protestu w Rosji, pozasystemowej opozycji czy nieskutecznego, złodziejskiego reżimu stworzonego przez Putina. Najwięcej uwagi przykuł ten fragment (cytuję za: http://www.echo.msk.ru/programs/beseda/1417522-echo/): „Mimo że Krym został przyłączony przy niesłychanym naruszeniu wszystkich norm międzynarodowych, to realia są takie, że Krym obecnie jest częścią Federacji Rosyjskiej. I nie oszukujmy się. I Ukraińcom też usilnie radzę, żeby się nie oszukiwali. Krym pozostanie częścią Rosji i w przewidywalnej przyszłości nie stanie się częścią Ukrainy. [Na pytanie: A gdyby był pan prezydentem, czy spróbuje pan oddać Krym? Nawalny odpowiedział:] Krym to nie kanapka z kiełbasą, żeby go przekazywać z rąk do rąk. Z punktu widzenia polityki i przywrócenia sprawiedliwości to, co należałoby zrobić na Krymie, to przeprowadzić normalne referendum. Nie takie, jak było, a normalne”.

To stwierdzenie zostało podchwycone przez media i skomentowane przez wszystkich świętych i nieświętych. Skomentował je także Michaił Chodorkowski. Jego osobie w wywiadzie poświęcono wiele uwagi, Nawalny uznał go za sojusznika, podobnym określeniem zrewanżował się Chodorkowski: „Co do istoty rzeczy jesteśmy sojusznikami, a co do szczegółów – dogadamy się – napisał Chodorkowski w mikroblogu. – Dla Rosji ważna jest Rosja, a nie Krym. Jak się skończy histeria, to wszyscy zrozumieją. A problem Krymu – to na dziesięciolecia”. Przyciśnięty do muru przez jednego z komentatorów, czy on osobiście oddałby Krym, były oligarcha odpowiedział: „Odpowiadam wprost: ja – nie”. We wrześniu Chodorkowski powiedział w jednym z wystąpień, że w razie potrzeby (Rosja pogrążona w kryzysie) jest gotów zostać prezydentem.

Po opublikowaniu wywiadu w rosyjskim sektorze Internetu rozpętała się burza. Kto żyw komentował.  Krytycy opinii Nawalnego na temat Krymu ukuli hashtag #ProszczajNawalnyj (Żegnaj, Nawalny). I dalej w tym duchu: „Nawalny, watnik (waciak) z ciebie, ot co!” Ukraiński dziennikarz Mustafa Najem sparodiował wypowiedź Nawalnego: „Mimo że Aleksiej Nawalny został poddany represjom przy niesłychanym naruszeniu wszystkich norm prawnych Federacji Rosyjskiej, to realia są takie, że Nawalny obecnie jest na marginesie rosyjskiej polityki. I usilnie radzę jemu i jego zwolennikom, żeby się nie oszukiwali, że kiedyś staną się kimś ważnym w polityce”. A Garri Kasparow upomniał kolegę: „Chciałem przypomnieć Aleksiejowi, że aneksja Krymu i europejska droga rozwoju to rzeczy nie do pogodzenia”.

Ale były i komentarze wspierające pozycję Nawalnego. Bloger Andriej Malgin: „Jakoś nikt nie dostrzega, że on powiedział, że Krym został anektowany przy pogwałceniu prawa międzynarodowego. Wszyscy zapomnieli, że Nawalny konsekwentnie popierał Majdan, obalenie Janukowycza i ustanowienie sprawiedliwej władzy”. Malgin cytuje, co jeszcze w odniesieniu do Ukrainy powiedział w wywiadzie rosyjski opozycjonista: „To dla Ukrainy plus, że Krym z absolutnie prorosyjskim narodem, konserwatywnie nastrojonym społeczeństwem, które nie przyjmuje ich antykorupcyjnej rewolucji, nie chce iść do Europy, że Krym się odłączył. Pozbyli się 2 mln wyborców, którzy hamowali ten ruch”. I komentuje ten fragment: „Przy rozpadzie ZSRR Jelcyn miał możliwość, by zachować Sewastopol w składzie Rosji. Ukraińcy by nie protestowali. Można by pewnie i o Krymie wtedy rozmawiać, nie wiem. Tak czy inaczej ta szansa przepadła. Teraz nie należało wracać do tego, tym bardziej w tak dzikiej formie. W Europie w wyniku rozpadu ZSRR powstały nowe państwa ze swoimi granicami. I jeśli Rosja uznała te granice (a uznała), to w 2014 roku w wyniku jednostronnych posunięć nie należało tych granic przesuwać. […] Z jednej strony uważam anschluss Krymu za przestępstwo, a z drugiej widzę w tym pewną historyczną sprawiedliwość. Nawalny myśli podobnie. Co prawda mam podejrzenie, że Ukraina przetrwa dłużej niż Rosja i szansa, że Krym powróci do Ukrainy, jednak jest. Dlatego że proces rozpadu ZSRR jeszcze się nie zakończył, a dzięki tytanicznym wysiłkom W.Putina zakończy się rozpadem Federacji Rosyjskiej jeszcze za naszego żywota”.

Nie tylko Malgin zagląda w przyszłość i próbuje odpowiedzieć na pytanie „Co z tym Krymem”. Politolog Aleksandr Szmielow pisze: „Nie widzę żadnego wyjścia z tej ślepej uliczki, w którą Putin i spółka wprowadzili stosunki Rosji i Ukrainy, przyłączając Krym. Ale żaden rosyjski polityk, który dojdzie do władzy, nie może sobie pozwolić oddać Krym Ukrainie. […] Gdyby to ode mnie zależało, to ja bym ogłosił Krym niepodległym państwem, dostępnym tak dla obywateli Rosji, jak i Ukrainy, bez wiz, za to z wolną strefą ekonomiczną, legalizacją wszystkiego (hazard, marihuana, prostytucja). Niemniej zdaję sobie sprawę, że przy obecnym stanie umysłów w Rosji i na Ukrainie ludzie nie są gotowi na taki kompromis. Przez najbliższe dziesięciolecia będziemy jak Armenia i Azerbejdżan, kiedy pokój jest traktowany jako tymczasowy rozejm, a zgromadzeni na wspólnych ćwiczeniach oficerowie dwóch państw mogą sobie nawzajem obciąć głowy i wrócić do kraju jak bohaterowie [nawiązanie do podobnego incydentu na wspólnych ćwiczeniach, w których brali udział Ormianie i Azerowie]. Krym to największa geopolityczna katastrofa XXI wieku, potomkowie będą za nią przeklinać wszystkich, kto miał jakikolwiek związek z #Krymnasz”.

Kanapka z kiełbasą może człowiekowi długo leżeć na wątrobie, może okazać się niestrawna, wywołać mdłości, zawroty głowy, jad kiełbasiany to śmiertelna trucizna. Z ekonomicznego punktu widzenia ta kanapka też drogo kosztuje. Swoje rozważania na temat kosztów aneksji Krymu prowadzą też ekonomiści. Liczą. Mają coraz więcej do policzenia. Ale to temat na oddzielną rozprawkę.

Kryzysowe wojny futbolowe

O postawach kibiców, szczególnie tych najbardziej zaangażowanych – kibiców piłkarskich, napisano wiele książek, nie mówiąc o artykułach prasowych. Piłka nożna sama z siebie wyzwala ogromne emocje, ale gdy do tego dochodzi jeszcze gorączka polityczna, robi się naprawdę gorąco.

Można to było zaobserwować podczas meczu Białoruś-Ukraina w ramach eliminacji do mistrzostw Europy, który odbył się na Białorusi. Od razu podam wynik – Ukraina wygrała 2:0, ale tym razem nie o wynik chodziło. A o to, jak zachowywały się trybuny. Ale po kolei.

W ukraińskiej i rosyjskiej prasie przed meczem pojawiły się informacje, że szykuje się największa od lat ustawka pomiędzy kibicami Rosji i Ukrainy. Takie ustawki odbywały się niejednokrotnie przed wojną rosyjsko-ukraińską, ale teraz mają jeszcze wymiar dodatkowy. Na stronach internetowych rosyjskich kibiców można znaleźć obszerne opisy poprzednich ustawek. Rosyjscy kibole twierdzą, że wszystkie „machacze” (rosyjska nazwa ustawki) wygrywają oni – Ukraińców z pola boju znoszą nieprzytomnych. Czy w białoruskim Borysowie doszło do bitwy kiboli – nie wiadomo, media nic nie o tym nie piszą. Natomiast piszą o tym, co wydarzyło się na stadionie. Trybuny kibiców ukraińskich i białoruskich prowadziły zadziwiający dialog. „Żywe Biełaruś” – krzyczała białoruska trybuna, a także: „Sława Ukrainie”, Ukraińcy odpowiadali „Herojam sława”. Na trybunie rozwinięto ogromny baner po białorusku: „Spotkanie braci”. Śpiewano pieśni zespołu Lapis Trubieckoj oraz słynny przebój ukraińskich kibiców (i nie tylko kibiców) „Putin ch… la la la la la la”. Na twitterze pojawiło się natychmiast mnóstwo komentarzy, np. „Ukraina strzela bramki, Białoruś wpuszcza, ale przegrywa Rosja”.  Po meczu białoruskie KGB zatrzymało kilkanaście osób pod zarzutem publicznego używania niecenzuralnych słów.

Jeszcze pod koniec lutego, po krwawych wydarzeniach na Majdanie i ucieczce Janukowycza z Kijowa, rosyjscy kibice (tym razem hokejowi) wyrażali solidarność z protestującą Ukrainą (http://www.aif.ua/sport/other/1115053). W czasie meczu Spartaka i CSKA trybuny wykrzykiwały „Sława Ukrainie”. Dzisiaj w Rosji nie do pomyślenia.

Równie ciekawie było na meczu eliminacyjnym Rosja-Szwecja w Sztokholmie w ostatni czwartek.  Pod stadionem jeszcze przed początkiem spotkania kilka osób stało z ukraińskimi flagami w ręku, plakatami „czerwona kartka dla Putina” i wezwaniami do odebrania Rosji organizacji mistrzostw świata w 2018 roku. Przybywający na mecz rosyjscy kibice rzucili się na protestujących, jeden z Rosjan nazwał uczestników pikiety „faszystami”. Doszło do przepychanki, interweniowała policja. Do incydentu doszło również w trakcie meczu. Rosyjski kibic wyciągnął flagę samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej i chciał ją wywiesić na barierze. Taka manifestacja polityczna nie spodobała się reszcie rosyjskiego sektora, znowu doszło do szarpaniny.

Z poparciem dla „projektu Noworosja” wystąpili natomiast rosyjscy kibice podczas dzisiejszego meczu Rosja-Mołdawia, który odbył się w Moskwie: nad trybuną wznieśli portrety Igora Girkina vel Striełkowa, Walerija Bołotowa i innych dowódców separatystów działających teraz i wcześniej na wschodzie Ukrainy, pod portretami wywieszono baner z napisem „Duma narodu”. Mecz zakończył się remisem, choć Rosja ostrzyła sobie zęby na wysokie zwycięstwo. Stosunki rosyjsko-mołdawskie nie należą do najcieplejszych, zwłaszcza po podpisaniu przez Kiszyniów umowy stowarzyszeniowej z UE. O tym, jakie emocje towarzyszą ostatnim wydarzeniom, niech świadczy wymiana ciosów pomiędzy prezydentami Rosji i Mołdawii podczas niedawnego szczytu WNP. Mołdawski prezydent wyraził ubolewanie, że po podpisaniu przez jego kraj umowy stowarzyszeniowej z Unią Rosja faktycznie zamknęła swój rynek dla mołdawskich towarów i że Mołdawia została de facto wypchnięta ze wspólnej przestrzeni wolnego handlu WNP. Na co Putin odparł: trzeba było wcześniej pomyśleć, jakie skutki będzie miało podpisanie umowy z UE. I nawet wtedy, kiedy zaczął przemawiać kolejny z prezydentów, obaj panowie wymieniali groźne słowa, gesty i spojrzenia. No i teraz jeszcze ten niekorzystny wynik meczu…

Białorusko-ukraińskie braterstwo stadionowe, mobilizacja mołdawskiej drużyny podczas meczu z Rosją, portrety „bohaterów Noworosji” w chwili, gdy Kreml po cichu zwija projekt Noworosja – to ważne sygnały trendów społecznych. Jesienią 2011 roku trybuny wygwizdały Putina (http://labuszewska.blog.onet.pl/2011/11/21/zmieszane-sztuki-walki/), to był ważny sygnał niezadowolenia tej grupy społecznej, która potem zorganizowała masowe protesty „białej wstążki” przeciwko fałszowaniu wyborów i powrotowi Putina na Kreml. Czy teraz ktokolwiek na szczytach władzy w Rosji w ogóle chce słyszeć i widzieć sygnały dobiegające ze stadionów? Wiele wskazuje na to, że inżynierowie dusz i ich szef grają swój mecz i nie oglądają się na reakcje widzów. Czy słusznie?

Z dalekiego frontu

Syria. Daleko od Moskwy. W pewnej chwili Syria stała się jednak bliska sercu rosyjskiego przywódcy. W zeszłym roku w rozgrywce z niezdecydowanym Zachodem Władimir Putin zagrał skuteczną partię – powstrzymał USA przed interwencją, która doprowadziłaby do obalenia Baszara al-Asada. A prezydent Asad to przyjaciel Rosji postrzegany przez Kreml jako gwarant, że w Syrii nie powtórzy się „arabska wiosna/kolorowa rewolucja” (kremlowskie wróble ćwierkają od dawna, że pan Putin bardzo nie lubi takich hopsztosów, uważa je za rezultat wrażych knowań Waszyngtonu). Putin po akcji „wstrzymać Obamę, obronić Asada” zyskał uznanie jako człowiek miłujący pokój i skutecznie oń walczący. Rozległy się nawet głosy, by mu za to przyznać Pokojową Nagrodę Nobla. Teraz po Krymie i rozpętaniu wojny w Donbasie nawet najzagorzalsi zwolennicy kandydatury Putina jakoś się z tym pomysłem nie wyrywają. Ale wróćmy do Syrii.

Wobec wydarzeń na Ukrainie Damaszek znalazł się na dalekich pozycjach. Informacje stamtąd rzadko goszczą na łamach rosyjskiej prasy. Tymczasem trzy dni temu z rejonu syryjskiej stolicy napłynęły wiadomości od członków sił antyrządowych (SSA). Otóż, zdobyli oni strategiczne wzgórze Tal al-Hara na południu Syrii, w pobliżu granicy z Izraelem. Nie byłoby w tym żadnej sensacji, gdyby nie to, że na wzgórzu zdobywcy odkryli zakamuflowane radiolokacyjne centrum wywiadowcze. Znalezione tam materiały świadczą o tym, że w wraz z syryjskimi funkcjonariuszami w centrum pracowali specjaliści z Rosji. Pokazane na filmie zamieszczonym w internecie przedmioty zidentyfikowano jako należące do GRU (wywiad wojskowy). W porzuconej dokumentacji znaleziono dowody na to, że ośrodek odwiedzali wysoko postawieni funkcjonariusze rosyjskich służb specjalnych i członkowie kierownictwa ministerstwa obrony. Piętnastu funkcjonariuszy rosyjskiego wywiadu miało pracować w ośrodku niemal do ostatniej chwili: opuścili bazę dwa tygodnie temu i zostali wywiezieni do Damaszku samolotem syryjskiego lotnictwa wojskowego. W przeddzień ataku powstańców z obiektu wywieziono też część nowoczesnego sprzętu – pisze internetowa gazeta „Wzglad”.

Oficjalna Moskwa nabrała na razie wody w usta, za to w Waszyngtonie ochoczo podchwycono temat. Eksperci Pentagona uznali znalezione w centrum poszlaki świadczące o obecności Rosjan za wiarygodne. „To świadczy o bezpośrednim udziale Rosji w konflikcie syryjskim” – podkreślają. Zdaniem znanego kremlinożercy senatora Johna McCaina, znaleziska świadczą niezbicie, że Moskwa okazuje Damaszkowi nie tylko wsparcie wojskowe, ale wręcz bezpośrednio koordynuje działania i zarządza konfliktem.

Stephen Blank z amerykańskiej rady ds. polityki zagranicznej, specjalizujący się w tematyce wojskowej w wywiadzie dla Radia Swoboda powiedział, że centrum było zapewne wykorzystywane nie tylko dla pozyskiwania danych o działaniach armii izraelskiej, ale „wykorzystywano [je] do śledzenia amerykańskich transportów wojskowych na Bliskim Wschodzie. Sens zakładania takiego ośrodka polega na tym, aby przechwycić możliwie jak najwięcej informacji elektronicznej. […] Rosjan interesowały w pierwszym rzędzie działania USA w Turcji, Iraku i Jordanii”. Od początku arabskiej wiosny Rosja i Syria wymieniały informacje wywiadowcze. Niewykluczone, że rosyjscy wojskowi pomagali syryjskiej armii rządowej w prowadzeniu walk.

„Ta sprawa nie będzie miała wielkiego znaczenia dla ogólnego krajobrazu stosunków amerykańsko-rosyjskich. Dla nas też się nic nie zmieni: Rosja jak popierała reżim Asada, tak nadal będzie go popierać, to nasza pryncypialna linia. I żadne amerykańskie oświadczenia i krzyki nie powstrzymają nas” – powiedział w cytowanej powyżej gazecie „Wzglad” rosyjski ekspert ds. wojskowych Igor Korotczenko. A teraz deser, posłuchajcie Państwo. – „Sytuacja zmieniła się po kryzysie na Ukrainie. Mamy rozwiązane ręce w kwestii jakiejkolwiek pomocy Syrii. Obecnie Rosja absolutnie nie będzie się kryć z udzielaniem pomocy sojusznikom”. Hulaj dusza, piekła nie ma.

Rosja jeszcze przez kryzysem ukraińskim też się niespecjalnie kryła. W październiku 2012 roku doszło do incydentu: Turcja przechwyciła rosyjskie ładunki wojskowe wiezione do Syrii (http://labuszewska.blog.onet.pl/2012/10/12/przymusowe-ladowanie-przymusowe-hamowanie-2/).

Zdaniem Blanka, na terytorium Syrii z całą pewnością istnieją jeszcze inne obiekty wywiadowcze, w którym pracują rosyjscy specjaliści. Rosyjscy specjaliści wojskowi wykazują ostatnio dziwną predylekcję: zamiast niewzruszenie stać na straży ojczystych granic i własnego terytorium, co rusz błądzą gdzieś po świecie. Kilka tygodni temu „zabłądzili” podczas rzekomych ćwiczeń w pobliżu granicy z Ukrainą i weszli wraz z całym sprzętem w głąb terytorium sąsiada…

Dwanaście prac Putina

Na sześćdziesiąte drugie urodziny prezydent od grupy swoich zwolenników dostanie nie lada prezent: wystawę wybitnych prac plastycznych „Dwanaście prac Putina” – donosi dziś „Gazeta.ru”. Sieć Zwolenników Władimira Putina (na FB można ich znaleźć tu – https://www.facebook.com/moiputin) poinformowała, że w sali wystawowej Krasnyj Oktiabr’ (Czerwony Październik) chętni będą mogli obejrzeć kolekcję poświęconą osiągnięciom jubilata.

Sukcesy Putina na politycznej niwie anonimowi autorzy pomysłu porównują do mitycznych prac Heraklesa. I tak: (1) zabicie lwa nemejskiego to w ujęciu pomysłodawców walka z terroryzmem [tego lwa Putin chciał dorwać nawet w kiblu, ale lew się co rusz z tego kibla wymyka]; (2) zgładzenie hydry lernejskiej – odpowiedź na sankcje [prezydent znajduje zawsze adekwatną odpowiedź na sankcje wstrętnego Zachodu: obkłada sankcjami swoich poddanych, tak było w przypadku wprowadzenia ustawy Dimy Jakowlewa, tak jest w przypadku ostatnich sankcji, ograniczających dostęp Rosjan do żywności z zagranicy]; (3) przepędzenie ptaków stymfalijskich – powstrzymanie bombardowania Syrii [to faktycznie był dyplomatyczny majstersztyk – akcja Putina pozwoliła utrzymać się przy władzy Asadowi, choć wojny i nieszczęść nie zakończyła]; (4) schwytanie łani kerynejskiej – olimpiada w Soczi [najdroższe igrzyska w dziejach; obiekty w Soczi stoją teraz puste];  (5) schwytanie dzika erymatejskiego – likwidacja oligarchii [o, tego dzika to faktycznie Putin pogonił na cztery wiatry, to znaczy jednych oligarchów wykurzył lub wsadził do więzienia, ale wyhodował sobie pokaźne stadko własnych dzików]; (6) oczyszczenie stajni Augiasza – walka z korupcją [stajnie pełne są uczciwych urzędników od dołu do góry tabeli rang]; (7) schwytanie byka kreteńskiego – Krym [na razie nie wiadomo, czy Putin go schwytał za rogi czy za ogon]; (8) schwytanie koni Diomedesa – kontrakt na Mistrale [zamówienie Mistrali to było świetnie posunięcie, teraz Putin czeka na ruch Francji w obliczu sankcji]; (9) zdobycie pasa Hipolity – South Stream [pas się nie dopina]; (10) uprowadzenie wołów Herionesa – kontrakt gazowy z ChRL [skórka za wyprawkę]; (11) zerwanie złotych jabłek w ogrodzie Hesperyd – wsparcie dla mińskiego rozejmu [wycofanie z Ukrainy części wojska, którego podobno nigdy tam nie było, utrzymanie kontroli nad pokaźnym odcinkiem granicy rosyjsko-ukraińskiej, przez który można wwozić wszystko, przymuszanie Kijowa do przyjęcia warunków Moskwy w sprawie umowy stowarzyszeniowej z UE itd., tu lista jest bardzo długa]; (12) poskromienie Cerbera – walka z USA [jaki Cerber, takie poskromienie].

Uff, Herakles chyba miał łatwiej.

Wiadomość o wystawie została momentalnie podchwycona przez media i rozwałkowana na cienkie placuszki. Komentatorzy zastanawiali się, czy to autentyczny wyraz podziwu dla nieulękłego wodza – który i amfory wyławia z dna mórz, i stadu żurawi w powietrzu przewodzi, nie bacząc na stan kręgosłupa, i na fortepianie zagra przed gwiazdami Hollywoodu – czy czysty żywy żart. Dziennik „Moskowskij Komsomolec” wprost poinformował, że wiadomość o wystawie to fake („Gazeta.ru” w chwili, gdy piszę te słowa, nie zdementowała wcześniejszych informacji).

Satyryczne portale internetowe od dawna prowadzą listę przebojów wyczynów Putina. „Redburda.ru” zrobił własne zestawienie (z 2008 roku), wśród bohaterskich dokonań wymienił m.in. „Putin nie pozostaje na trzecią kadencję prezydencką. W tym celu musiał pokonać piterską hydrę […]. Ale najtrudniejsza okazała się walka z samym sobą. Putin zamknął się na Kremlu i walczył, długo walczył, aż w końcu pokonał sam siebie” albo „Putin chwyta Connie, za którą pół godziny ganiała cała ochrona Kremla. Putin osobiście przeniósł Connie do Psiego Pałacu. Naród o tym wyczynie ułożył pieśń: Ale dostała mi się Connie narowista…”

Bardziej aktualną listę (wykorzystującą częściowo tę z „Redburda.ru”) prowadzi Lurkmore; wśród prac Putina a la Herakles są tam: oczyszczenie jukosowych stajni i wprowadzenie króla Chodora do Matrosskiego Królestwa [nawiązanie do przetrzymywania właściciela Jukosu Michaiła Chodorkowskiego w areszcie śledczych Matrosskaja Tiszyna]; Putin podbija Krym (dwie wersje); Putin zabija dzika breżniewowskiego.

Demotywatory też zrobiły swoje zestawienie: http://demotivation.me/6ha9x0yjyji0pic.html#.VDKCJRtxmic

Bezlitośnie przejechał się po liście wybitnych osiągnięć Putina jeden z internautów. Oto jego propozycje: (1) dolar po raz pierwszy w historii zanotował historyczne minimum – 40 rubli; (2) Putin uczynił Rosję liderem pod względem wszystkich negatywnych wskaźników ONZ; (3) Putin faszyzm uczynił lejtmotywem masowych nastrojów społecznych; (4) rozwalił sądownictwo; (5) Biesłan; (6) Nord Ost; (7) zestrzelony przez putinowskich najemników samolot Malezyjskich Linii Lotniczych; (8) z członków kooperatywy Oziero zrobił bogaczy; (9) zorganizował najdroższą w historii olimpiadę, z niesłychanym złodziejstwem środków na tle ubożenia społeczeństwa, podupadającej służby zdrowia, nierozwiniętej edukacji, mizernych emerytur; (10) z władzy ustawodawczej zrobił kieszonkowe zgromadzenie, mające za zadanie utrzymać go na tronie; (11) rozpętał wojnę z bratnim narodem; (12) zawrócił kraj ku średniowieczu, skompromitował państwo.

Jak widać, niektórzy potraktowali tę zabawę poważnie. Swoją drogą – taka kpina z przywódcy (jeżeli wiadomość o wystawie to rzeczywiście fake, a nie przykład wazeliny) z okazji urodzin to duży numer. Ale kpina to inteligentna, czerpiąca pełnymi garściami z kremlowskiej propagandy, która codziennie opowiada Rosjanom różne mity.

Magister rzuca urok

W gabinecie osobliwości i oczywistych idiotyzmów to wydarzenie i ta postać zajmują wyjątkowe miejsce. Tytułujący się jako „magister wudu” mieszkaniec Jekaterynburga Anton Simakow przeprowadził w ostatnich dniach złowróżbny obrzęd, mający pozbawić życia prezydenta Ukrainy Petra Poroszenkę i inne osoby z ukraińskiego politycznego establishmentu. Akcja została rozpropagowana wpierw przez miejscowe uralskie media, a potem podchwycona przez całą resztę „russkiego mira”. Rytuał można obejrzeć na kanale youtube.

Simakow dokonał rytualnego obcięcia łba kogutowi – złożenie ofiary było, wedle jego zapewnień, konieczne i zgodne z nakazami haitańskiej religii. „Zdychaj, Petrze, zdychaj, Arseniju, zdychaj, zdychaj” – szeptały nad kogutem i woskowymi figurkami magiczne wargi magistra, który już nie po raz pierwszy użył praktyk swego hochsztaplerskiego rzemiosła na rzecz rozwiązania bieżących problemów politycznych. Kilka lat temu siłę magii zaangażował w popieranie jednego z kandydatów na mera Jekaterynburga. Bez widomych efektów. Ponownie zasłynął jako performer wspierający członkinie Pussy Riot: urządził pokaz układania się w trumnie w intencji uwolnienia „pusiek”. Rezultat Państwo znacie: Nadieżda Tołokonnikowa i Maria Alochina poszły siedzieć.

Mag z Jekaterynburga od lat wykonuje usługi dla ludności: rzuca urok, karze niewiernego ukochanego, pomaga rozwinąć biznes i dojść do pieniędzy, leczy z nieuleczalnych chorób itd. „Raz poproszono mnie, bym nawiązał kontakt z Dumą Państwową, ale mi się nie udało, najwidoczniej z tamtej strony była silna obrona” – skarżył się Simakow w jednym z wywiadów dla prasy. Nawiasem mówiąc, patrząc na to, co dzieje się w Dumie, można nabrać przekonania, że tam też pracują podobni do Simakowa specjaliści od zarzynania kogutów i kłucia woskowych lalek szpilkami.

Czarny mag z Jekaterynburga ma zastępy uczniów i naśladowców. Reklamuje swoje usługi na wielkich bilbordach stojących na ulicach rodzinnego miasta. „Powrót męża na łono rodziny. Ochrona przed zdradą małżeńską” – obiecuje. Zresztą nie on jeden. Rosjanie lubują się w praktykach ezoterycznych. Rynek wróżb, wszelkiego rodzaju guseł, niekonwencjonalnych usług medycznych i innego rodzaju oszukańczych praktyk to miliardy rubli rocznie. W Petersburgu planowano obłożenie podatkami usług wróżów i okultystów. Ale chyba nic z tego nie wyszło.

Obywatel Janukowycz

Tajnym dekretem Władimir Putin przyznał obywatelstwo Federacji Rosyjskiej eksprezydentowi Ukrainy Wiktorowi Janukowyczowi. A także eksprokuratorowi generalnemu Pszonce, ekspremierowi Azarowowi i członkom ich rodzin. Taką informację, powołując się na sekretne źródła operacyjne, podał doradca ukraińskiego ministra spraw wewnętrznych Anton Heraszczenko. „Rosja swoich obywateli nie wydaje, choćby to byli seryjni maniacy zabójcy” – napisał na FB. Przeciwko wszystkim wymienionym nowym obywatelom Rosji ukraińska prokuratura prowadzi śledztwa.

Strona rosyjska w sprawie nadania obywatelstwa „ukraińskim brontozaurom” [określenie moskiewskiego dziennikarza Antona Oriecha] nabrała wody w usta. Rzecznik Putina, Dmitrij Pieskow w rozmowie z dziennikarką rozgłośni Echo Moskwy wił się jak piskorz, by nic nie powiedzieć.

– Po pierwsze [Janukowycz] został objęty opieką przez państwo rosyjskie. Co do reszty, to nie znam szczegółów i dlatego nic pani nie mogę powiedzieć – takiej odpowiedzi udzielił na pytanie o to, czy może potwierdzić rewelacje Heraszczenki.

– A zatem czy to, że [Janukowycz] nie otrzymał obywatelstwa, jest pewne? – nie ustępowała dziennikarka.

– Ja po prostu nie wiem. Jak mogę mówić coś konkretnie, coś potwierdzać, skoro nie wiem.

– Czy możemy mieć nadzieję, że się pan dowie za jakiś czas?

– No raczej nie, raczej nie, bo nie mam czasu.

I dodał, że Kreml nie zamierza reagować na eskapady doradców ukraińskiego ministra. W rosyjskim segmencie internetu natychmiast pojawiły się dziesiątki prześmiewczych komentarzy. „Jasne, tam nic nie wiedzą. Tak samo jak o tych paszportach dyplomatycznych na Iwana Iwanowicza, z którymi objęci sankcjami urzędnicy jeżdżą sobie teraz swobodnie po montecarlach”.

O różnych sekretnych dekretach Putina związanych z dziwną wojną rosyjsko-ukraińską, do udziału w której Rosja nie chce się oficjalnie przyznać, dobrze poinformowane wróble ćwierkały już nie raz. Dekret o obywatelstwie dla Janukowycza i spółki można postrzegać jako logiczny dalszy ciąg po tym, jak Moskwa udzieliła zbiegowi schronienia zimą tego roku. Kreml wielokrotnie przymierzał się do politycznego wykorzystania Janukowycza w grze z Kijowem, ale jego karta za każdym razem okazywała się bita. Po wyborach prezydenckich na Ukrainie Janukowycz zniknął z radarów. Ktoś go podobno widział z małżonką w Soczi. Dziennikarze wywęszyli, że ma mały biały domek pod Moskwą w elitarnym strzeżonym osiedlu. Azarow według doniesień austriackiej prasy zwiał do Austrii, jego syn ma tam mały biały domek.  Z kolei dziennikarz „Ukraińskiej Prawdy” znalazł siedzibę Azarowa pod Moskwą w willowym osiedlu Monolit (wartość nieruchomości oceniono na 8,5 mln dolarów). Co do Pszonki – to żadnych przecieków nie było. Można założyć, że też ma gdzieś w miłej okolicy mały biały domek. Pewnie tęskni do swojego pałacu pełnego złotych sztabek w kształcie bochenka chleba i naturalnej wielkości portretu w pozie i ubiorze rzymskiego patrycjusza.

Politolog Stanisław Biełkowski patrzy na nowych współobywateli bez zdziwienia: „Wiemy o inicjatywie naszego rządu, aby przyznawać rosyjskie obywatelstwo za 10 mln rubli inwestycji. Możemy nie  mieć wątpliwości, że Janukowycz i jego drużyna dokonali znacznie większych inwestycji w rosyjską gospodarkę. Mówią, że tylko jeden z domów należących do rodziny Janukowyczów na szosie Rublowsko-Uspieńskiej pod Moskwą kosztuje około 50 mln dolarów. Więc dlaczego mielibyśmy nie nagrodzić tych ludzi rosyjskimi paszportami, tak jak na przykład Gerarda Depardieu. A propos, to w thrillerze o Janukowyczu i jego upadku Depardieu powinien zagrać główną rolę.[…] Rosja izolując się od Zachodu staje się mekką dla wątpliwych postaci, właścicieli nieczystych kapitałów pochodzących z przestępstwa, a także dla takiego właśnie kapitału”.

Majętni namiętni i beznamiętni

Szybko mielą młyny na rosyjskiej wierchuszce władzy. Atmosfera oblężonej twierdzy gęstnieje. Ci, którzy zostali wybrani do gremiów mających stanowić prawo w interesie wyborców, co rusz urywają się z choinki trudnej rzeczywistości. O interesach wyborców nie ma co mówić. Niedawno pisałam o ciekawym projekcie ustawy gwarantującej rekompensaty za mienie utracone za granicą (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/09/26/cenne-inicjatywy/), przez te kilka dni, jakie upłynęły od tamtego wpisu, nastąpił znaczący postęp.

Tempo pracy nad tym wiekopomnym dokumentem jest zaiste imponujące. 23 września projekt wniósł pod obrady wysokiej izby deputowany z ramienia Jednej Rosji Władimir Poniewieżski, tego samego dnia przewodniczący Dumy skierował projekt do parlamentarnej komisji ustawodawstwa konstytucyjnego i budownictwa państwowego (nazwa żywcem wyjęta z dokumentów kilkunastego zjazdu partii bolszewickiej, nieprawdaż?). Taki smakowity projekt nie mógł ani dnia czekać w lodówce u przewodniczącego. I nie czekał również w komisji, która już 30 września zaaprobowała go w całej rozciągłości. Ustawa będzie rozpatrywana na posiedzeniu 7 października. Nikt nie wyraził cienia wątpliwości co do tego, że straty oligarchów, których majątek za granicą ucierpi na skutek zachodnich sankcji, mają być wyrównywane z budżetu państwa.

Cień wątpliwości miał jeszcze niedawno rząd (szczegóły w blogu Siergieja Parchomienki, który in extenso cytuje pismo wicepremiera Prichod’ki: http://www.echo.msk.ru/blog/serguei_parkhomenko/1410182-echo/; między innymi wskazywano na niezgodność zapisów ustawy z konstytucją, regulaminem Dumy i podważanie zasady pierwszeństwa prawa międzynarodowego). I oto dzisiaj rząd już żadnych wątpliwości nie ma i projekt popiera. Widzicie, ludzie, cuda w tej budzie. Premier Miedwiediew ustami swej rzeczniczki powiedział, że sytuacja w ciągu ostatnich miesięcy tak się zmieniła, że ocena ryzyka podejmowania [przez zagraniczne sądy] decyzji niezgodnych z prawem też się zmieniła. Co więcej, okazało się, że premier od samego zarania popierał inicjatywę deputowanych. Jako prawnik z wykształcenia musiał chyba czytać projekt z zamkniętymi oczami.

Deputowany Dmitrij Gudkow podczas dyskusji w komisji „starał się uzyskać odpowiedź na pytanie, iluż to obywateli poniosło straty w wyniku niesprawiedliwych wyroków zagranicznych sądów – pisze politolożka Tatiana Stanowaja w portalu „Politcom.ru”. – Na razie wiemy o jednym, biznesmenie Arkadiju Rotenbergu, którego nieruchomości aresztowały włoskie władze na podstawie sankcji”. Przewodniczący obradom oznajmił, że wcale nie tylko Rotenberg, ale „setki rosyjskich obywateli” ucierpiały. Ładne rzeczy.

Internet potraktował informacje z Dumy jako powód do setek żartów. Ustawę natychmiast okrzyknięto mianem „ustawy Rotenberga”. „Pierwszy konwój humanitarny złożony z trzystu białych kamazów wyruszył z Moskwy do majątku Rotenberga”; „Wylansujmy hashtag #SaveRotenbergbrothers”; „Cały kapitał macierzyński zostanie wypłacony matce Rotenberga w nagrodę za takiego wybitnego syna” (wczoraj pojawiły się informacje, że dziurę budżetową trzeba będzie zasypać pieniędzmi z funduszu kapitału macierzyńskiego; dziś te informacje zdementowano).

„Ciekawe, czy władza zdaje sobie sprawę z możliwych konsekwencji społecznych ustawy – pyta Stanowaja. – Zmobilizowane pod hasłami „zatokrymnasz” proputinowskie społeczeństwo gotowe jest zrezygnować z parmezanu i jamonu, zagranicznych wycieczek i prawa oglądania [opozycyjnej internetowej] telewizji Dożd’. Ale może mu się nie spodobać pomysł rekompensat z budżetu utraconych willi należących do bliskich Putinowi oligarchów”.

To zasadne pytania. Ale wydaje mi się, że tu chodzi jeszcze o coś innego. Taka regulacja skierowana jest nie do oczadzonego społeczeństwa, które w imię iluzorycznych korzyści wielkomocarstwowych jeszcze dużo łyknie, a do oligarchów. Przynajmniej do pewnej ich grupy. Putin być może chce w ten sposób przygotować sobie zawczasu broń do uciszania buntu na pokładzie. I to nie buntu społecznego, a ewentualnego buntu elit. Można założyć, że panowie oligarchowie, którzy w pocie czoła, zginając karki w ciężkim trudzie zarobili fortuny i ulokowali je na Zachodzie, nie są zachwyceni ostatnimi pomysłami „papy” i perspektywą poniesienia wymiernych strat. Symptomatyczny „płacz Jarosławny” urządził jakiś czas temu nawet modelowy rosyjski oligarcha Giennadij Timczenko, ubolewający nad odcięciem od Szwajcarii. Ta ustawa to być może sygnał dla tych, którzy mogą stracić z powodu sankcji dużo więcej niż druh Rotenberg we Włoszech: „nie bójcie się, ja wam to wszystko wyrównam”. To znaczy tym, których uznam za godnych takiej nagrody. Bo widać, że w otoczeniu „papy” są równi i równiejsi.

Władze znowu zmieniają reguły gry z biznesem – sprawa Jewtuszenkowa to spektakularny przykład (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/09/17/interpelacja-sistiema-i-jeszcze-jedna-smutna-rocznica/). Dawniej wystarczała lojalność wobec Putina, w obecnej sytuacji coraz bardziej pogłębiającego się kryzysu to za mało, ludzie władzy przystąpili do wybiórczego trzepania skóry oligarchom, trwają przymiarki do kolejnej fali przejmowania własności. Środowiska biznesowe w Rosji na razie okazują się bezradne wobec brutalnych metod stosowanych przez Kreml. Ale czy tak będzie zawsze?

Muzyczna wata

Piosenka „Działaj, Putinie”, która stała się w ostatnich dniach hitem rosyjskojęzycznego segmentu internetu, wpisuje się w utrwalone tradycje wysławiania wodza i jego sławnych dzieł przez najmłodsze pokolenie. W nagraniu udostępnionym na Youtube zamaszyste lolitki w błyszczących kreacjach i dziarski harmonista proszą prezydenta Putina, aby przystąpił do działania. W jakiej sprawie? W sprawie sprawiedliwego przyłączenia Krymu do macierzy i generalnie stania na czele. Pieśń powstała jeszcze przed tak zwanym krymskim referendum, ale została spopularyzowana na pośrednictwem „RussianHarmonica” dopiero teraz. „Działaj, Putinie, prezydencie Rosji, działaj i zaćmij bohaterów ekranu. Rosja ma mocny argument – Putin prezydent” – śpiewa patriotycznie nastrojony tercet.

Proszę zwrócić uwagę na liczbę lajków i antylajków (w chwili, gdy piszę te słowa odpowiednio: 601 lajków i 5674 hejtów). Ukraińskie portale kolportujące informację o tym performansie nazywają pieśń „skrajną formą watności” (#krymnaszyści są określani przez przeciwników mianem „watników”).

Dzisiaj w Moskwie odbyła się demonstracja „waty” – na Pokłonnej Górze zgromadzili się zwolennicy polityki Kremla wobec Ukrainy. Sieci społecznościowe informowały, że za udział w wiecu poparcia dla Putina płacono 1500 rubli. „Za poprzednie wiece płacili 500, teraz już 1500, cóż, inflacja” – skwitował jeden z komentatorów.

To już taka nowa świecka tradycja – po zeszłotygodniowej akcji opozycji, która zorganizowała w Moskwie marsz pokoju, władze przeprowadziły analogiczną akcję. Dane o uczestnikach – lustrzane odbicie: według władz, przyszło 17 tysięcy, według dziennikarzy obserwujących manifestację – najwyżej 5 tysięcy.

A dla dorosłych o równie niewybrednych gustach politycznych lansuje się muzyczną watę cukrową o zabarwieniu militarnym „Nasz Krym”. Grupa stosująca trzy akordy na ochoczych klawiszach nosi nazwę Władimir. Nieskomplikowane rytmy zachęcają do patriotycznego podrygiwania na parkiecie.

http://www.youtube.com/watch?v=l8N5L4_NwMU

Cenne inicjatywy

W rosyjskim parlamencie trwa wytężona praca nad przykręcaniem śruby. Deputowani jeden przez drugiego zgłaszają cenne inicjatywy ustawodawcze. I wszystko dla dobra tych, którzy wybrali ich do reprezentowania swoich interesów.

Nawet pobieżny przegląd najnowszych inicjatyw wzbudza szacunek dla pracowitości wybrańców ludu.

Deputowany z ramienia LDPR Roman Chudiakow „jako ustawodawca i patriota” wystąpił z wnioskiem do odpowiedniej agencji rządowej o zablokowanie tych haseł Wikipedii, w których aneksja Krymu nazywana jest aneksją Krymu. Zdaniem Chudiakowa taka formuła wprowadza w błąd czytelników. Prawda w oczy kole.

Kilka dni temu Duma w pierwszym czytaniu przyjęła ustawę o ograniczeniu udziału zagranicznych udziałowców w kapitale rosyjskich mediów do 20 procent (obecnie obowiązuje 50-procentowe ograniczenie). Konieczność przyjęcia nowej regulacji uzasadniono „zimną wojną rozpętaną przeciwko Rosji”. Przeciwko projektowi zagłosował jeden deputowany (Dmitrij Gudkow) (*).

Prawdziwym arcydziełem myśli ustawodawczej jest kolejny projekt wniesiony pod obrady izby, przewidujący wypłatę z budżetu państwa rekompensat dla tych obywateli Federacji Rosyjskiej, którzy ponieśli straty na skutek podstępnych zachodnich sankcji. Podobne rozwiązanie miało być rozpatrywane na wiosnę, kiedy Ukraina groziła, że skonfiskuje rosyjską własność (a wcześniej jeszcze przy wprowadzaniu „ustawy Dimy Jakowlewa” w związku z zagrożeniem sankcjami). Rząd wydał wtedy opinię negatywną. Ale sprawa wróciła. I to akurat tego dnia, gdy w prasie pojawiły się informacje o aresztowaniu we Włoszech aktywów Arkadija Rotenberga.

Arkadij Rotenberg jest przyjacielem Władimira Putina z maty w klubie dżudoków w Petersburgu. W ciągu minionej dekady okazał się nieoczekiwanie bardzo zdolnym menedżerem i na wygrywanych w cuglach lukratywnych zamówieniach państwowych dorobił się fortuny. Część środków ulokował w mieszkaniach i willi we Włoszech. Kwaterki Rotenberga zostały ostatnio na mocy decyzji sądu opieczętowane.

W myśl poselskiej inicjatywy, nazwanej przez blogerów „Ratujmy kooperatywę Oziero”, poszkodowani mogą dochodzić rekompensat na drodze sądowej w Rosji, wykazując straty poniesione za granicą. Czy zdolnemu dżudoce rosyjski sąd odmówi wyrównania strat poniesionych w wojnie z podłym Zachodem? Borys Wiszniewski, deputowany petersburskiego Zgromadzenia Parlamentarnego, tak skomentował inicjatywę ustawodawczą o rekompensatach: „To jasne jak słońce. Oligarchowie z najbliższego kręgu Putina […], którzy zostali objęci sankcjami, wprowadzonymi na skutek polityki Kremla w sprawie Ukrainy, będą mieli zagwarantowane rekompensaty z rosyjskiego budżetu. To znaczy rosyjscy podatnicy zapłacą za ubytki, przyjaciele Putina nie poniosą strat”.

Dalej. Frakcja komunistów przygotowuje poprawki do konstytucji, przewidujące wprowadzenie najwyższego wymiaru kary nie tylko za najcięższe przestępstwa (terroryzm, morderstwa), ale także za przestępstwa gospodarcze. W Rosji obowiązuje moratorium za wykonywanie kary śmierci, według ostatnich badań opinii ponad połowa Rosjan opowiada się za zniesieniem moratorium. W sondażu pracowni socjologicznej FOM, 73% badanych uznało, że karę śmierci należałoby orzekać za pedofilię, 63% – za morderstwo, 47% – za gwałt, 28% – za rozpowszechnianie narkotyków, 13% – za zdradę państwa.

Z Dumy napływają jednak i dobre wiadomości. Oto już w październiku odbędzie się nabór do parlamentarnego chóru. „Nie jest ważne, czy macie słuch absolutny czy po prostu lubicie śpiewać przy biesiadnym stole, wszystkich zapraszamy na wstępne przesłuchania” – głosi komunikat. Na razie wpłynęło dwadzieścia zgłoszeń. O repertuarze w komunikacie nic się nie mówi.

W chórze nie pośpiewa Alina Maratowna Kabajewa, która złożyła swój mandat w związku z przejściem do wykonywania innych obowiązków. Ale o tym – przy innej okazji niebawem.

(*) Dzisiaj ustawę przyjęto w tempie ekspresowym w drugim i trzecim czytaniu. Nadążyć niepodobna za tym parlamentarnym „pendolino”.

Marsz przeciwko podłości

„Dość kłamstw, precz z wojną” – pod tym hasłem odbył się w Moskwie i kilku innych miastach Rosji marsz przeciwko wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Przyszło 15-25 tysięcy (policja policzyła, że 5 tys.). Jeden z liderów antyputinowskiej opozycji Aleksiej Nawalny poinformował za pośrednictwem Twittera, że policja cenzurowała hasła – np. nie dopuszczono hasła o bezrozumnej polityce Putina, skonfiskowano plakat z napisem „Polityka Kremla – hańba dla Rosji”. Wśród uczestników rozdawano antywojenne ulotki.

Prowokatorzy z symboliką samozwańczych Donieckiej i Ługańskiej republik ludowych i plakatami „Marsz pokoju – marsz wspólników faszystów” próbowali zakłócić przemarsz. Wzdłuż trasy pochodu na ścianach domów i płotach wisiały hasła i plakaty, wysławiające wojnę i stygmatyzujące uczestników marszu jako zdrajców ojczyzny. Interweniowała policja, odbierając plakaty o podobnej treści. Najwyraźniej władze chciały uniknąć przepychanek.

Relację z moskiewskiego marszu można obejrzeć między innymi tu: http://tvrain.ru/articles/marsh_mira_hronika-375595/).

W Petersburgu organizatorzy protestu nie otrzymali oficjalnej zgody władz miasta, mimo to marsz się odbył, nazwano go „spacerem”. Podobnie jak w Moskwie byli krytycy i obrońcy idei wojowania z Ukrainą. Policja zatrzymała kilkanaście osób, nie było pałowania ani armatek wodnych. Akcje pod hasłami pokojowymi odbyły się w Saratowie, Nowosybirsku, Rostowie nad Donem, Permie, Tomsku, Krasnojarsku, Jekaterynburgu. Nawet w dalekim Barnaule znalazł się jeden śmiałek: stanął samotnie na ulicy z plakatem antywojennym, po czym został zaatakowany przez krewkich gości, którzy wyrwali mu plakat.

Prokremlowska blogerka Kristina Potupczik na swoim blogu porównała dzisiejszy marsz do gejowskiej parady nie wiedzieć czemu nazwanej marszem pokoju. Aluzja zrozumiała, przejrzysta i subtelna jak koszarowe dowcipy: ci, którzy występują przeciwko wojnie, nie mogą być przedstawicielami heteroseksualnych samców, tylko zwichrowanymi odszczepieńcami.

Czy takie akcje mają sens? To pytanie często powtarza się w komentarzach, na blogach, w publikacjach. Zdania są podzielone. Przeważa jednak przekonanie, że antywojenne akcje mają głęboki sens. Świadczą o tym, że amok #Krymnasz nie zawładnął umysłami wszystkich poddanych Władimira Władimirowicza, że jego polityka napotyka sprzeciw, że zastraszanie i przyjmujące różne formy spychanie na margines antywojennej opozycji nie jest stuprocentowo skuteczne. Państwowe media podkreślają w doniesieniach, że uczestników było mało, znacznie mniej niż spodziewali się organizatorzy i że w związku z tym można mówić o akcjach jako nieznaczącym wybryku liberalnych wichrzycieli. Machina propagandowa robi wiele, aby pomniejszyć zasięg i znaczenie protestów. Mechanizm jest podobny do tego, które stosowały PRL-owskie tuby propagandowe, informując o frekwencji na demonstracjach Solidarności w latach 80. czy papieskich pielgrzymkach – „przyszło dużo, a pokazać trzeba mało” śpiewał Wojciech Młynarski, kpiąc z tych zabiegów.

Na Ukrainie obowiązuje rozejm. Mimo to trwają walki o lotnisko w Doniecku, które separatyści starają się odbić. Dziś ponownie doszło do ostrzału Mariupola.