Archiwum autora: annalabuszewska

Umiera stary banderowiec albo Prawy Sektor nie przybył

„Umiera stary banderowiec. U wezgłowia zbiera się rodzina. Banderowiec chrypi ostatkiem sił: – Chłopcy, dbajcie o Putina. Rodzina w przerażeniu spogląda po sobie. Najstarszy syn pyta: – Tato, jak to? – A, tak to, Putin to jedyna rzecz, która łączy Ukrainę”.

To jeden z tysięcy kawałów „o Ukropach”, jakie rozpowszechniane są przez portale internetowe w Rosji. Jeszcze kilka przykładów (przeczytałam je na najpopularniejszym rosyjskim zasobie anekdot.ru): „Paradoks Ukrainy polega na tym, że po 23 latach prania mózgu większa część ludności uwierzyła, że być bratem Rosjan jest gorzej niż niewolnikiem Murzyna”. „Dlaczego członkowie ukraińskiej Gwardii Narodowej występują w kominiarkach i nie pokazują twarzy? – Bo przecież zamierzają jeszcze przyjechać na zarobek do Rosji”.  „Unia Europejska wykręca się od zalotów Ukrainy: – Boże, dlaczego akurat do nas? Przecież na świecie jest tyle prześwietnych organizacji”. „Tournee cyrku objazdowego w tym roku na Ukrainie się nie udało – cyrk nie wytrzymał konkurencji z ukraińskim rządem”. „Słowa Putina o wzięciu Kijowa w ciągu dwóch tygodni były wyrwane z kontekstu. Putin powiedział, że pochód na Kijów zajmie mu maksimum dwa tygodnie”.

Zebrane na stronie anekdot.ru dowcipy o Ukrainie i Ukraińcach nie grzeszą subtelnością, sprawiają wrażenie sztucznych, drewnianych. Są uszyte według jednego szablonu – w pełni zgodnego z oficjalnym stanowiskiem Kremla, wyśmiewają te okoliczności, które krytykuje oficjalna propaganda. Świadczą też o niezbyt dobrej znajomości sytuacji u sąsiadów, traktowanych tradycyjnie protekcjonalnie, z lekkim (a obecnie z ciężkim) lekceważeniem. W starych sowieckich anegdotach Ukrainiec (w wersji potocznego języka „Chochoł”) był niezbyt rozgarniętym, upartym, silnym, nad wyraz pobudliwym seksualnie i szczodrze wyposażonym przez naturę w tym względzie osiłkiem, uwielbiającym sało i horyłkę. Ten schemat mocno wykorzystywany jest nadal w licznych kawałach powstających w warunkach wojny ukraińsko-rosyjskiej na wschodzie Ukrainy. Do tego dochodzi kontekst międzynarodowy – w tworzonych dla potrzeb szerokiej publiczności żartach „oficjoza” obśmiewany jest zarówno tępy i naiwny Ukrainiec, jak i jego sojusznicy – podstępny „pindos” (Amerykanin) oraz skretyniały, zwyrodniały i stetryczały „gejropiejec” (Europejczyk).

Polityczny dowcip zawsze był sposobem odreagowania wobec groźnych, strasznych, niezrozumiałych wydarzeń, tarczą chroniącą przed koszmarną rzeczywistością totalitaryzmu, figą pokazywaną władzom i innym potentatom. Śmiech z możnych, silniejszych był terapią. Teraz Rosjanie śmieją się z Ukraińców, którzy postawili się im okoniem, którzy chcą odejść w inną stronę. W tym śmiechu jest spora doza urazy: jak to, ja cię kocham, a ty odchodzisz z innym? Cytuję za anekdot.ru: „To, że Ukraina wybrała Europę, jeszcze nie znaczy, że Europa się z nią ożeni”. „Obama: – Przyniosłem wam kasiorkę, na wojenkę, bierz i jedz!. – Paraszenko [znaczące przeinaczenie nazwiska ukraińskiego prezydenta, kojarzące się ze słowem „parasza”, czyli kibel w więzieniu]: – Super, dzięki, już za późno, nam pi@diec”. „Ukraińcy to tacy dziwni ludzie: modlą się do Bandery, pracują na rzecz Żydów [aluzja do żydowskiego pochodzenia Ihora Kołomojskiego, ukraińskiego oligarchy, który popiera Kijów; aktualnie jest gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego], umierają za Amerykanów, a o wszystko oskarżają Rosję”.

Dowcipy są mało śmieszne, spod sztancy – czyżby w Federalnej Służbie Bezpieczeństwa Rosji nadal istniał specjalny wydział wymyślający dowcipy zgodne z linią kremlowskiej polityki, chłoszczące wrogów biczem satyry? Dziś już za dowcipy w Rosji do ciupy nie wsadzają (choć – jak pisałam kilka dni temu, za niepoprawny politycznie kawał można dostać wyrok http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/19/dwa-lata-jak-dla-brata/). A to istotna sprawa, bo w Rosji ludzie opowiadają sobie nie tylko kawały zgodne z poczuciem humoru Kremla.

Kilka przykładów z różnych forów. „Rozmawia dwóch Żydów z Odessy. Jeden mówi: – Wiesz co, zacząłem mówić po ukraińsku. – Aha, boisz się, że benderowcy nakładą ci po mordzie? – Skądże znowu, boję się, że Rosjanie przyjdą mnie ratować”. Albo podobny z tego gatunku – też rozmowa Żydów z Odessy: ” – Podobno faszyści całą Ukrainę zajęli… – Nie, na razie tylko Krym”. I jeszcze jeden. „- Izia, co się tam u was dzieje na Ukrainie? – Sioma, dom wariatów. Rosyjskie wojska okrążyły ukraińską jednostkę wojskową i krzyczą: Poddajcie się! A im zza muru odpowiadają: Rosjanie się nie poddają!”. Z innej beczki: „A może synka nazwiemy Adolf? – Tak? A może na drugie damy mu Władimir?”. „Zgodnie z sondażami, dziecko z Putinem chciałoby mieć 80 procent kobiet i 70 procent mężczyzn”. I jeszcze: „Putin zgodził się wycofać wojska z Ukrainy dopiero wtedy, kiedy wszystkie kraje świata uznają oficjalnie, że ich tam nie ma”. „Powiadają ludzie, że Putinowi raz w życiu zdarzyło się nie skłamać. Ale to było dawno, kiedy był małym dzieckiem i sam nie rozumiał, co mówi”. „Mieszkańcy Donbasu piszą list do Putina: „Szanowny Władimirze Władimirowiczu, mówił pan, że kiedy na Donbas przyjdzie Prawy Sektor, to nastąpi 3,14zdiec. A teraz 3,14zdiec już nastąpił, a Prawego Sektora jak nie było, tak nie ma!”.

Zero poprawności politycznej, instrukcji z Łubianki też raczej brak, za to paradoks, żywy język, kpina, sarkazm i inne cechy, które powinien mieć dowcip, by spełniać swoją rolę: rozśmieszyć, rozbroić (strach), zaskoczyć puentą. Kawały i żartobliwe komentarze do bieżących wydarzeń można poczytać w mniej oficjalnym i nieoficjalnym obiegu – w komentarzach, wpisach FB, blogach.

Ciąg dalszy nastąpi.

Dwa lata jak dla brata

„Andropow dzwoni do Breżniewa i tłumiąc chichot, mówi: – Leonidzie, słuchaj, fantastyczny kawał o tobie słyszałem. – Pokłada się ze śmiechu. – No, doskonały! Pięć lat będziemy za niego dawać”. To stary dowcip z czasów radzieckich, który dziś zyskał niespodziewanie aktualność.

Sąd w mieście Iżewsku, a następnie Sąd Najwyższy Republiki Udmurcja uznały za ekstremistyczną publikację w jednym z portali społecznościowych starego kawału z czasów radzieckich. Kawał, owszem, bardzo jest nieelegancki. Ale żeby zaraz kryminał. Ów inkryminowany dowcip brzmiał mniej więcej tak. „Sala sądowa. Wojskowego i młodego człowieka sądzą za pobicie „Kawkazca” (człowieka z Kaukazu). Zeznania składa wojskowy: – Jechałem autobusem, sąsiad nadepnął mi na nogę. I tak sobie pomyślałem, że jak za trzy minuty nie zabierze nogi i nie przeprosi, to go uderzę. Odliczyłem trzy minuty i go uderzyłem. Następnie sędzia zwraca się do młodzieńca: – A dlaczego pan się przyłączył do kopania pasażera? Młodzieniec zeznaje: – Jadę autobusem, patrzę stoi jakiś wojskowy, a obok niego Kawkaziec. Wojskowy patrzy na zegarek, na niego, na zegarek, na niego, znów na zegarek, a potem go zaczyna bić. No to pomyślałem, że już w całym kraju się zaczęło”. Dowcip osadzony w kontekście społecznym Rosji, w której do niedawna „lico kawkazskoj nacyonalnosti”, czyli człowiek z Kaukazu, był głównym antybohaterem naszych czasów, obiektem niechęci, czasem wręcz nienawiści.

Prokuratura rejonowa w Iżewsku dostrzegła w tym kawale „rozniecanie nienawiści na tle narodowościowym” i zwróciła się do sądu o uznanie danego kawału za materiał o charakterze ekstremistycznym. Sąd przychylił się do wniosku prokuratury. Co ciekawe, mężczyzna, który zamieścił dowcip w sieci, ma na swoim koncie jeden wyrok: 4,5 roku za… pobicie Azera. Teraz grozi mu za dowcip o „Kawkazcu” dwuletni wyrok.

Zdaniem centrum Sowa, zajmującego się badaniem ksenofobii w rosyjskim społeczeństwie, kawał jest nacechowany ksenofobią, ale nie można go uznać za równoznaczny z wezwaniami do nienawiści rasowej czy narodowościowej i z pewnością nie zasługuje na tyle uwagi ze strony wymiaru sprawiedliwości, ile mu poświęcono w dwóch instancjach.

Pod wiadomością o wyroku za kawał w sieci pojawiło się mnóstwo komentarzy. W jednym z nich czytamy: „Wcześniej [Rosjanie] śmiali się z Amerykanów, w czasach radzieckich – z Czukczów. To oczywiście świetnie charakteryzuje mentalność tych, którzy opowiadali takie kawały: śmiać się z tych, którzy są słabsi [Czukczom przypisywano w dowcipach niezbyt rozwinięty intelekt i zacofanie cywilizacyjne], wyszydzać tych, których wskaże władza za pośrednictwem swoich służb specjalnych [pośmiać się z „Pindosów”, czyli Amerykanów – fajna to rzecz i państwowotwórcza]. Niemal wszystkie kawały polityczne wymyślano w KGB. Teraz modne są dowcipy o głupich Ukraińcach”.

Temat rzeka. Ciąg dalszy nastąpi.

Gelsomino w krainie kangurów

Rok temu Władimir Putin z wielką pompą podejmował przywódców G20 w Petersburgu. Wszyscy ściskali mu ręce, olśnieni carskim przepychem Wenecji północy i gościnnością. Nawet obrażony na Putina za przygarnięcie Edwarda Snowdena prezydent Barack Obama przyjechał, choć wziął udział tylko w ogólnych „tusowkach”, bez spotkania tête-à-tête z gospodarzem zjazdu. To było we wrześniu, więc jeszcze przed wileńskim szczytem Partnerstwa Wschodniego, na którym Wiktor Janukowycz rozkładał bezradnie ręce i odmawiał podpisania uzgodnionej umowy z UE. Potem był Majdan, ucieczka Janukowycza, aneksja Krymu, wojna rosyjsko-ukraińska na wschodzie Ukrainy.

Zrobię małą dygresję. W popularnym gatunku political fiction rozpatruje się alternatywne scenariusze wydarzeń politycznych. Cofnijmy się więc do tego momentu, kiedy Janukowycz ucieka z Kijowa. I napiszmy taki scenariusz. Moskwa uznaje bez zastrzeżeń ukonstytuowanie się nowych władz Ukrainy w lutym, akceptuje podpisanie umowy Kijowa z Brukselą. Nie, nie chce wypuścić Ukrainy z orbity swoich wpływów, po prostu stawia na inne narzędzia. Może spokojnie czeka, aż Ukrainie zwyczajnie z Europą nie wyjdzie i skruszona wpadnie w zastawione zawczasu atrakcyjne sieci Unii Eurazjatyckiej. Nie ma aneksji Krymu, nie ma krwawych bitew w Donbasie, pasażerowie, którzy 17 lipca wylecieli z Holandii do Malezji, spokojnie lądują w docelowym porcie, Putin jedzie na szczyt G20 w Brisbane, żeby omawiać plany współpracy Unii Eurazjatyckiej z Unią Europejską w przeddzień podpisania umowy handlowej z USA. Możliwe? Hmm. Trudne pytanie. Nadal nie znamy kulis tamtych fatalnych decyzji, które doprowadziły do zagarnięcia Krymu przez Rosję, pogwałcenia przez nią prawa międzynarodowego, do zaognienia sytuacji na linii Moskwa-Zachód, do wojny w Donbasie. I do tego, że na Ukrainie żadna polityczna opcja nawet na ostatnim miejscu programów nie umieszcza zbliżenia z Rosją, bo to byłoby samobójstwo.

Ale wróćmy z obłoków na ziemię. Jeszcze przed szczytem w Brisbane rosyjscy politolodzy oczekiwali doniosłych oświadczeń ze strony Putina, przedstawienia przezeń jakiejś oferty przetargowej w rodzaju: wy uznacie Krym rosyjskim terytorium, a ja za to wyjdę z Donbasu (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/14/smutek-antypodow/). Nic takiego się nie stało. Światowe media z przytupem przejechały się po samotności Putina, potraktowanego z chłodnym dystansem przez niemal wszystkich uczestników szczytu. W tym dwóch głównych – Obamę i Xi Jinpinga. Obama – OK, wiadomo, nie przyjaźnimy się aktualnie, nie gadamy, no to trudno. Ale Xi, nasz drogi przyjaciel Xi. On też nie miał czasu na kumpelskie pogawędki z Władimirem Władimirowiczem, bo rozmawiał z Obamą. Na dodatek premier Kanady powiedział, że owszem, poda Putinowi rękę, ale ma mu do powiedzenia jedno: żeby się zabierał z Ukrainy. Na co Putin odparł to, co rosyjskim telewidzom kremlowska propaganda wmawia od dawna: „Nie możemy odejść z Ukrainy, bo nas tam nie ma”. Premier Kanady nie wygląda na rosyjskiego telewidza, więc kalambur pana Putina chyba nie zrobił na nim wrażenia. Obserwatorzy z OBWE twierdzą, że rotacja rosyjskich jednostek w Donbasie trwa na całego.

Zabawa w „zielone ludziki” z Krymu przeszła modernizację i stała się teraz zabawą w „niewidzialne ludziki” w Donbasie. Zabawa jest ostra i coraz mniej przypomina zabawę. Zresztą, nic nie przesądzajmy. Za chwilę może nawet sam ojciec tych ludzików przyzna się do ojcostwa, bo ostatnio wersje mu się mylą. Bloger Rustem Agadamow zestawił dwa fragmenty z wywiadów Putina. Pierwszy pochodzi z 4 marca (spotkanie z dziennikarzami w Nowo-Ogariowie). „Pytanie: Czy ludzie, którzy blokowali jednostki armii ukraińskiej na Krymie, w mundurach, przypominających mundury armii rosyjskiej, czy to byli rosyjscy wojskowi? Odpowiedź: Proszę popatrzeć na przestrzeń postradziecką, tam wiele jest mundurów podobnych do mundurów. Możecie iść do sklepu i kupić mundur, jaki chcecie. Pytanie: Ale czy to byli rosyjscy żołnierze czy nie? Odpowiedź: To byli członkowie miejscowych formacji samoobrony [Krymu]. Pytanie: Jeszcze jedno w takim razie: czy my braliśmy udział w przygotowywaniu tych sił samoobrony Krymu? Odpowiedź: Nie, nie braliśmy udziału”. W połowie kwietnia po zakończeniu operacji „Krym” Putin publicznie przyznał, że „zielone ludziki” na Krymie to jednak jego dzieci. Minęło kilka miesięcy. 17 listopada Putin udzielił wywiadu niemieckiej telewizji ARD: „Tak, nie ukrywam, oczywiście, tego faktu, nigdy go nie ukrywaliśmy, że nasze siły zbrojne, powiedzmy to wprost, blokowały siły zbrojne Ukrainy, rozmieszczone na Krymie, ale nie dlatego blokowaliśmy, aby kogoś zmusić do pójścia do głosowania, tego nie można zrobić, ale dlatego, aby nie dopuścić do rozlewu krwi, żeby pozwolić ludziom wyrazić swój stosunek do tego, jak chcą określić swoją przyszłość i przyszłość swoich dzieci”.

Bo pamięć, bo pamięć nie ta, jak śpiewali Starsi Panowie.

Na koniec swego pobytu w Australii prezydent Putin znów przykuł uwagę mediów całego świata. Tłumacząc, że ma daleko do domu i musi się wyspać, wyjechał ze szczytu wcześniej, odmawiając udziału w śniadaniu. Ciekawe, co będzie, jak się wyśpi. Ciekawe, co będzie, jak się obudzi.

Smutek antypodów

Czytam dzisiejsze doniesienia: Putinowi, który przybył na szczyt G20 w Australii, towarzyszy eskadra okrętów wojennych; redaktor naczelny rozgłośni Echo Moskwy może zostać zwolniony; Szwecja potwierdziła obecność w swoich wodach obcego okrętu wojennego; syn zbiegłego prezydenta Ukrainy Janukowycza, Ołeksandr założył w Petersburgu firmę budowlaną; sekretarz generalny NATO Stoltenberg potępił politykę Rosji na wschodzie Ukrainy; na Ukrainę wjechał kolejny konwój (wiozący z Rosji nie wiadomo co); spadek wartości rubla może być znakiem danym z góry – powiedział protojerej Wsiewołod Czaplin z Patriarchatu Moskiewskiego; władze Naddniestrza oskarżyły Mołdawię o nieuzasadnione blokowanie eksportu produktów rolnych poprzez odwlekanie wydawania certyfikatów niezbędnych do przewozu towarów przez Ukrainę; obserwatorzy OBWE zauważyli transport przewożący „ładunek 200” (z ciałami poległych) z obwodu donieckiego na terytorium Rosji; wcześniej członkowie misji obserwacyjnej donosili o kolumnach sprzętu wojskowego napływającego do Donbasu od strony Rosji. I tak dalej w tym duchu. Nie pierwszy to taki obfitujący w niepokojące wydarzenia dzień i zapewne nie ostatni.

Z czym – oprócz okrętów bojowych – jedzie Putin do Australii? Optymiści twierdzą, że jutro wygłosi ważne oświadczenie, będzie w rozmowach z najważniejszymi przywódcami świata poszukiwał kompromisu w sprawie rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Pesymiści uważają, że w sytuacji gdy trzeba wyrąbać zimową drogę lądową zaopatrzenia Krymu, Putin postawi resztę świata pod ścianą (obecność floty, która jak wiadomo z carskich jeszcze czasów, jest jedynym obok armii sojusznikiem Rosji, ma wzmocnić stalowy głos Putina).

Na giełdzie medialnej chodzą różne wersje: Moskwa miałaby targować się z Zachodem, warianty tego handlu wymiennego polegałyby na uznaniu przez Rosję obwodów ługańskiego i donieckiego za część Ukrainy (i wycofanie wojsk) w zamian za nieformalne uznanie przez USA przynależności Krymu do Rosji. Żeby zweryfikować ten scenariusz, trzeba by mieć wgląd za kulisy rozmów. Na razie widać proces odwrotny: Rosja pcha na wschód Ukrainy sprzęt, demonstrując, że jest gotowa się bić i poszerzyć granice „Noworosji”. Może to tylko demonstracja siły, mająca wzmocnić argumenty Rosji w dyskusji z Zachodem? Demonstracja siły może się stać użyciem siły, jeśli taka będzie decyzja Kremla. A retoryka Kremla jest w sprawie Ukrainy i stosunków z Zachodem bardzo ostra. Czy jest zatem szansa, że ulegnie zmiękczeniu? Może na zmiękczenie stanowiska Rosji wpływa coraz mniej wesoła sytuacja gospodarki – spadające ceny ropy demolują rosyjską kasę. Ale z drugiej strony, czy kraje zachodnie będą skłonne do pójścia Rosji na rękę?

W wywiadzie dla agencji TASS prezydent Putin powiedział, że nie boi się kolejnej fali kryzysu: „Myślimy o wszystkich możliwych scenariuszach, w tym bierzemy pod uwagę katastrofalny spadek cen nośników energii „. Ale od razu dodał, że w trudnych chwilach Rosja sięgnie po rezerwy, których ma bez liku i władze sprostają dzięki nim zobowiązaniom socjalnym. „Będziemy w stanie poradzić sobie i z budżetem, i z całą gospodarką” – zapewnił dziarsko.

Ale słodko nie jest. Dzisiaj Deutsche Welle wyciągnęła ciekawe dane o kondycji Gazpromu: „czysty zysk Gazpromu w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy tego roku obniżył się trzynastokrotnie w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku. Od stycznia do września rosyjski monopolista zarobił 35,8 mld rubli, podczas gdy w pierwszych trzech kwartałach ub.r. – 467 mld. Spadek firma tłumaczy dewaluacją rubla”. Jeśli do tego dodać ostatnie hiobowe zaiste wieści dotyczące wycofania się Chin z chęci sfinansowania awansem budowy gazociągu „Siła Syberii”, to kondycja Gazpromu może być kolejnym powodem palpitacji rosyjskiej gospodarki.

Jeszcze jeden ważny wątek. Po zestrzeleniu 17 lipca samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych, w której to katastrofie zginęło wielu obywateli Australii, premier tego kraju zapowiadał, że nie wpuści Putina na szczyt G20. Potem zmienił zamiar i Putina zaprosił. Można się spodziewać, że temat zbadania przyczyn katastrofy będzie jeszcze jednym nieprzyjemnym tematem rozmów Putina na antypodach. Rosyjska propaganda przystąpiła do ataku już dzisiaj. Pierwszy program rosyjskiej telewizji państwowej w wieczornym bloku programów informacyjnych zaprezentował toporną fałszywkę (podrobione zdjęcia satelitarne miejsca katastrofy), mającą rzekomo dowodzić, że Boeing 777 został zaatakowany przez samolot MiG-29 [ukraińskich sił zbrojnych]. Szczegóły batiku kłamstw i nieścisłości można poznać tutaj: http://www.newsru.com/russia/14nov2014/1tv.html. Po co ten cyrk? Rosyjskie media załgały się aż do stopnia niesłychanego. Czy taka oprawa medialna pomoże Putinowi w rozmowie o samolocie z australijskim premierem i innymi politykami Zachodu? Raczej wątpię.

Tymczasem to nie redaktor naczelny 1 Kanału ma zostać zwolniony, a redaktor Echa Moskwy – jednego z ostatnich mediów, próbujących prowadzić niezależną politykę redakcyjną i dopuszczających do głosu dziennikarzy i komentatorów, mających postawy i poglądy odmienne od tej części dziennikarskiej braci, która obsługuje interesy Kremla. Ciąg dalszy nastąpi.

Make love with Ribbentrop-Molotov

Więcej uczuć, coraz więcej. Okazuje się, że prezydent Rosji czuje i to czuje głęboko, wzdłuż i wszerz. Amerykańscy pacyfiści protestujący przeciwko wojnie w Wietnamie rzucili światu hasło: „Make love, not war”. Nieoczekiwanie Władimir Władimirowicz twórczo rozwinął to przesłanie. Na XV zjeździe Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego, w którego radzie powierniczej swoją prezydencką osobą zasiada (prezesem jest minister obrony Siergiej Szojgu), Putin wygłosił krótki speech. Światowe media wyłuskały z nieciekawego wystąpienia dwa krótkie zdania: „Całym sensem życia jest miłość. Miłość do rodziny, do dzieci, do Ojczyzny”. Skąd nagle tyle miłości w człowieku, który latami pilnie kontroluje okazywanie przez siebie uczuć, który swoją rodzinę odgrodził od świata szczelną zasłoną, który swoją rodzinę rozbił?

Internetowi komentatorzy momentalnie wzięli ten miłosny wyimek na języki. Prześmiewczy Twitter ‘Minoborony Roissi’ uprzedził: „należy odróżnić prawdziwą miłość, do Putina, od zboczonej – na przykład miłości mężczyzny do mężczyzny i miłości do USA”.

Na wzmożoną uczuciowość Putina zwrócił uwagę jego dawny doradca Gleb Pawłowski (http://daily.rbc.ru/opinions/politics/10/11/2014/545cdf6bcbb20fa1c001da99). Jego zdaniem, ostatnie wystąpienia głowy państwa obfitują w emocje, brak w nich natomiast strategii, myśli, idei. Putin „objaśnia emocjonalne motywy swoich działań. I to jest niepokojące: bo Putin nie prezentuje przy tym politycznej wersji odpowiedzi. Wszystkim pozostałym proponuje wczuć się w to, co on czuje. Poczuć to, co czuje człowiek, który wyszedł ze świata, którego dawno już nie ma. Te przeżycia są oczywiście egzystencjalnie ważne, ale jako polityczne wystąpienie – pokazują brak perspektywy […] Dwadzieścia pięć lat temu mieliśmy prawo decydować o światowym ładzie, ale straciliśmy tę szansę. Dzisiaj, żeby pretendować do zmiany tego ładu, trzeba dysponować potencjałem globalnych komunikacji – konsumpcyjnym, finansowym lub ideowym. W żadnej z tych dziedzin Rosja nie ma nic do zaproponowania. Rosja mówi, że widzi świat inaczej i chce go zmieniać. Ale myśmy już zrobili pierestrojkę w jednym kraju. Czy po czymś takim ktoś nam pozwoli coś przerabiać w ładzie światowym?”.

Skoro perspektywy na przyszłość są mętne, to zawsze można jeszcze zrobić pierestrojkę w historii. Historię Putin traktuje również emocjonalnie i również rzuca historyczne hufce do walki o teraźniejszość i przyszłość. Satyryk Michaił Żwaniecki powiedział kiedyś, że Rosja jest krajem o nieodgadnionej przeszłości. To nadal aktualne. Historię wygina się na wszystkie strony i przygina do aktualnych potrzeb politycznych.

Na niedawnym spotkaniu z młodymi historykami i nauczycielami historii prezydent dał popis. Od razu zrobił zastrzeżenie, że inni chcą historię „przyczesać zgodnie z czyimiś interesami geopolitycznymi”, a historia jest nauką i nie wolno jej zmieniać. „Inni” to ostatnio głównie Ukraina, kraj banderowców i faszystów, tańczących, jak im zagra „czyjaś”, czyli amerykańska, dudka. Nieoczekiwanie Władimir Władimirowicz sięgnął w głąb wieków i zatroskał się o Jarosława Mądrego, który wprawdzie był mądry, ale niezbyt mądrze zarządził w sprawie dziedzictwa tronu. Stąd wiele nieszczęść, rozdrobnienie, rozbicie dzielnicowe, walka o prymat, krwawe wojny. Temat sukcesji władzy widocznie zaczyna Putina budzić po nocach. Tylko tak można wytłumaczyć to nagłe zainteresowanie prezydenta tak odległą epoką. Komentujący ten fragment historycy wskazywali, że zarządzenia Jarosława Mądrego w sprawie sukcesji i ich konsekwencje nie różniły się od tego, co działo się naówczas w Europie, przeżywającej epokę rozbicia dzielnicowego. Wycieczka w czasy Jarosława Mądrego nie była jedyną wyprawą do najdawniejszych czasów. Odpowiadając na pytanie historyka z Krymu, który podrzucił pomysł napisania nowej książki o historii półwyspu, Władimir Władimirowicz stwierdził: „w historii Krymu nie ma ani jednego tematu, który byłby dla nas niekorzystny, poczynając od tego, że Krym dla Rosjan […] ma sakralne znaczenie. Przecież właśnie na Krymie, w Chersonezie, przyjął chrzest książę Włodzimierz, który potem ochrzcił Ruś. Pierwotna chrzcielnica Rusi znajduje się właśnie tam”. Znamienne – już nie Kijów jest kolebką chrześcijańskiej Rusi, a Krym.

Najwięcej emocji wzbudza jednak nadal nie temat chrztu Rusi, a historia XX wieku. „Do tej pory – snuje swą opowieść Putin – toczą się spory wokół paktu Ribbentrop-Mołotow, oskarża się Związek Radziecki, że dokonał rozbioru Polski. A sama Polska co zrobiła, kiedy Niemcy wkroczyli do Czechosłowacji? Zabrała część Czechosłowacji. Ona sama to zrobiła. A potem dostała taką wyrównującą bramkę, to samo stało się z nią. Nie chcę teraz nikogo obwiniać, ale poważne badania powinny pokazać, że takie były metody ówczesnej polityki zagranicznej. Związek Radziecki podpisał pakt o nieagresji z Niemcami. Mówią: to źle. A co w tym złego, jeżeli Związek Radziecki nie chciał walczyć? Co w tym złego? To po pierwsze. A po drugie – nawet wiedząc o tym, że wojna jest nieunikniona, Związkowi Radzieckiemu był potrzebny czas, aby zmodernizować armię”. Miłość jest najważniejsza. Make love with Ribbentrop-Molotov.

Nikita Sokołow w komentarzu w internetowej gazecie „Jeżedniewnyj Żurnał” zwrócił uwagę na to, jak Putin traktuje historię. „Zadanie historyka, mówił młodym historykom, polega na ‘obronie swoich poglądów i interesów. Historycy powinni przekonać większość obywateli do tego, że ich poglądy są obiektywne i odpowiednie. Wygrać [walkę] o umysły, pobudzić samych ludzi do zajmowania aktywnej pozycji na podstawie tej wiedzy […]. Treść powinna być dobra, a opakowanie przyciągające oko i robiące wrażenie na ludzkich umysłach’. Żaden z obecnych nie śmiał zaprzeczyć i przypomnieć, że takie zadania stawiano przed uczonymi przez ostatnie siedemdziesiąt lat, [chodziło jedynie o to], aby napisać mobilizacyjno-nacjonalistyczne podręczniki szkolne. Historia jako nauka, która ma za zadanie docierać do wiedzy [o dawnych czasach] i ją weryfikować, żadnych ‘interesów’ nie potrafi bronić. Bo historyk nie zna z góry odpowiedzi na zadane pytanie badawcze”. I dalej: „to, co mówił Władimir Putin [na spotkaniu z historykami] miało charakter wskazówek. Problem w tym, że jego wypowiedzi są antyhistoryczne. [Putin] jest głęboko przekonany, że w ciągu tysiąca lat świat się nie zmienił, a motywacje i zasady geopolitycznych graczy są takie same, jak w średniowieczu. Dla niego historia to strzelanie sobie nawzajem bramek, to użycie przemocy lub chytrego wybiegu w celu osiągnięcia celu. Możliwość stosowania niemanipulatywnej polityki i moralne fundamenty postępowania nawet nie są brane pod uwagę”.

„Tyle miłości w sercu zebrało się mem…”

Uznanie i szacunek

Politycznej stonodze poplątały się ostatnio nóżki. Przed tak zwanymi wyborami władz samozwańczych republik Donieckiej i Ługańskiej minister spraw zagranicznych Rosji mówił, że „oczywiście uznamy ich rezultaty”. Dziś wysoki przedstawiciel Kremla Jurij Uszakow powiedział natomiast, że Rosja „szanuje głos ludu wyrażony w głosowaniu”. „Oficjalne stanowisko Rosji wyrażone zostało w krótkim, acz wyrazistym oświadczeniu MSZ dotyczącym rezultatów wyborów. W dokumencie użyto słowa szanujemy” – wyznał ezopową mową Uszakow. A indagowany, czy można postawić znak równości pomiędzy „szacunkiem” i „uznaniem”, dodał: „To dwa różne słowa. Specjalnie dobraliśmy słowo ‘szanujemy’. Naszą zasadą jest szacunek dla woli głosujących”. Jak powiedzieliby w Odessie, szacunek i uznanie to w tym wypadku dwie wielkie różnice. Skąd ten nagły chłód Kremla wobec pupilków z Noworosji? Bo nie dość, że Uszakow nagle nabrał specyficznego szacunku, to jeszcze rzecznik Putina oznajmił, że jego szef nie zamierza się spotykać z wybrańcami separatystycznych tworów.

Może na lekką zmianę formuły (bo przecież nie na zasadniczą zmianę podejścia Kremla do awantury na wschodzie Ukrainy) wpływ miały zapowiedzi Unii Europejskiej, że wprowadzi nowe sankcje, jeśli Moskwa uzna te pożal się Boże wybory, naruszające porozumienia pokojowe z Mińska. Porozumienia przewidywały lokalne wybory w Donbasie według jurysdykcji Ukrainy, co dawałoby tym obwodom szanse na autonomię, ale w ramach państwa ukraińskiego; wybory 2 listopada to przekreśliły i wywróciły sytuację znów do góry nogami. Może jednak wbrew temu, co od rana do nocy trąbi kremlowska propaganda, śpiewająca hosannę izolacji i samowystarczalności Rosji, sankcje są dolegliwe i myśl o ich zaostrzeniu jest Kremlowi niemiła; więc po co się narażać oficjalnym uznaniem, skoro można pozostawić uchylone drzwi i wszystkim kierować zakulisowo. A może chodzi o to, że uznanie wyborów i wybranych w nich władz oznaczałoby dla Moskwy wzięcie na siebie gigantycznych zobowiązań finansowych wobec tych terytoriów (a wiele wskazuje na to, że Rosja musi oszczędzać raczej niż szastać forsą na prawo i lewo). A może to tylko kolejna operacja „przykrycia” – Kreml pokazuje światu twarz anioła pokoju, a z tyłu sklepu robi coś wręcz przeciwnego.

Tymczasem w samej krainie separatystów dzieją się rzeczy dziwne. Media Doniecka i Ługańska donoszą o pompatycznych uroczystościach zaprzysiężenia „premierów” i formowaniu parlamentów. Sieć pełna jest natomiast informacji o bandytyzmie i samowoli uzbrojonych zbirów, którzy de facto nikomu nie podlegają. Mimo zawieszenia broni ciągle dochodzi do walk.

Dzisiaj sensacyjną nowość zamieścił na Facebooku były doradca ukraińskiego ministra obrony Ołeksandr Daniluk: rosyjskie służby specjalne miały zabić jednego z watażków, Igora Bezlera, zwanego Biesem, jakoby za niepodporządkowanie się dowództwu. Podobno chciał się dogadywać z Kijowem. Przez cały dzień spływały dementi, ale żadne z nich nie było potwierdzone u źródła. Czym była zatem ta informacja? Fake za fake (takie nowe prawo Hammurabiego w wojnie informacyjnej)? Bezler pretendował do tego, by kontrolować jeden z najważniejszych ośrodków Donbasu, Gorłówkę (jego rodzinne miasto). Warto może przy okazji przypomnieć postać (postać-posiedzieć) tego ‘bohatera’ Donbasu. Jego życiorys to gotowy scenariusz powieści awanturniczo-kryminalnej. Po ukończeniu akademii wojskowej w Rosji służył w GRU (wywiad wojskowy), od 2002 r. – w rezerwie. Po zwolnieniu ze służby wrócił do Gorłówki i zatrudnił się w firmie pogrzebowej, skąd wyleciał dwa lata temu za kradzież nagrobków i wymuszanie haraczy od starszych ludzi za obietnicę miejsca na cmentarzu. Imał się różnych zajęć, m.in. ochraniał miejscowych kandydatów walczących o mandaty parlamentarne. A w 2014 roku przydał się Rosji na Krymie jako zielony człowieczek. W kwietniu podobną jak na Krymie operację przeprowadził w rodzinnym mieście, którym faktycznie rządził wedle swego widzimisię. Wsławił się tym, że inscenizował sceny egzekucji pojmanych wrogów, dezerterów, złodziei itd. , filmiki z tych ‘egzekucji’ trafiały do sieci jako autentyczne rejestracje kaźni. Jego przyboczni walczyli z innymi donieckimi watażkami, Bezler kilkakrotnie demonstracyjnie okazywał nieposłuszeństwo ‘władzom’ samozwańczych republik. Latem pojawiły się doniesienia, że uciekł do Rosji. Potem, że znów jest w Gorłówce, ale że został odwołany w przeddzień „wyborów”. A więc nadal nic nie wiadomo.

Ciekawe wygibasy uskutecznia też główny bohater „Noworosji” Igor Girkin vel Striełkow. Entuzjaści wcielania zajętych przez separatystów wschodnich prowincji Ukrainy do Rosji widzą w nim od dawna herosa „Russkiego Mira”, niektórzy zagalopowali się nawet tak daleko, że zobaczyli go na czele wstającej z kolan Rosji (a gdzie podziałby się w takim razie Putin?). Tymczasem Striełkow został odwołany z Donbasu przez centralę w Moskwie i odstawiony na boczny tor. I teraz szuka swego miejsca pod słońcem. Też o nim swego czasu mówiono, że został zabity/popełnił samobójstwo/został ranny itd.

Ostatnio Striełkow udzielił dwóch wywiadów. W jednym zapowiedział, że stanie na czele organizacji „Noworosja”, która będzie się zajmować zbieraniem środków, organizowaniem, wysyłaniem oraz dystrybucją pomocy (ciekawe, czy kompani, którzy mają pieczę nad tym złotodajnym biznesem, pozwolą mu się zbliżyć do tego interesu na odległość strzału). Drugi wywiad zawiera jeszcze bardziej zadziwiające stwierdzenia. „Doniecka i Ługańska republiki to wrzód, który zatruwa Rosję i Ukrainę, […] a sam konflikt jest korzystny dla Stanów Zjednoczonych”. W wywiadzie dla rozgłośni „Goworit Moskwa” Striełkow wielokrotnie podkreślał, że liczył na to, iż Noworosja to będzie drugi Krym – te same metody, ta sama euforia, ale się nie udało. Dlaczego? Bo Rosja prowadzi niekonsekwentną politykę, a trzeba wprowadzić wojska (oficjalnie). Przez ten brak konsekwencji Donbas stał się czymś w rodzaju terytoriów plemiennych. „Noworosja to był pierwszy krok do wyzwolenia Kijowa, zjednoczenia Rosji i Ukrainy w jedno państwo” – mówił. U sympatyków Majdanu wykrył chorobę psychiczną, którą trzeba leczyć.

Trzy dni temu w Rosji obchodzono Dzień Jedności Narodowej. Tradycyjne marsze organizowali nacjonaliści. Striełkow bez wątpienia byłby chlubą i ozdobą kolumn występujących pod hasłami „Za Noworosję”. Oczekiwano, że stanie na czele pochodu. Ale… nie przyszedł.

Którzy odeszli 2014

We wspomnieniach, filmach, teatrze, książkach, wdzięczności widzów będą żyć długo. W tym roku Rosja pożegnała wielkich artystów.

Zacznę od Tatiany Samojłowej. Życie odmierzone dokładnie – urodzona 4 maja, odeszła 4 maja. Przeżyła osiemdziesiąt lat. Na początku wszyscy myśleli, że jej przeznaczeniem jest balet. Wielka Maja Plisiecka doceniwszy nietuzinkowy talent Tani, namawiała ją, by po ukończeniu szkoły baletowej kontynuowała karierę. Ale marzenie o aktorstwie okazało się mocniejsze. Przełomem był rok 1957 i legendarny dziś film „Lecą żurawie”. Jej Weroniką zachwycił się cały świat. Film dostał główną nagrodę w Cannes, a Samojłowa specjalną nagrodę jury. Ani przez chwilę nie było jej w życiu łatwo (o tym życiu pełnym raf pisałam tu kilka lat temu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2007/11/12/leca-zurawie/). Gwiazda, która świeci zbyt jasno, oślepia. A Samojłowa olśniewała i oślepiała. Ekranizacja „Anny Kareniny” (1968) z jej rolą tytułową miała znów podbić Cannes, ale z przyczyn technicznych filmu na festiwalu nie pokazano.  

W 2000 roku Renata Litwinowa zrobiła film „Nie ma dla mnie śmierci”, w którym pokazała niegdysiejsze gwiazdy radzieckiego kina. Litwinowa pytała je o miłość, karierę, rodzinę, mężów, dzieci. Samojłowa mówiła o tęsknocie za jedynym synem, który wyemigrował do Ameryki, tam pracował jako lekarz. W 2005 roku urodziła się wnuczka – Tatiana Samojłowa. Nie ma dla mnie śmierci.

Zmarły 4 września Donatas Banionis nie był Rosjaninem, ale pozostawił głęboki ślad w radzieckim kinie i nie tylko kinie, także w sercach widzów. A szczególnie jednego widza. Jak głosi legenda, Władimir Putin postanowił zostać czekistą po obejrzeniu filmu „Martwy sezon”, w którym Banionis zagrał rolę oficera radzieckiego wywiadu Ładiejkina. Banionis dostał tę rolę, gdyż był fizycznie bardzo podobny do oficera Konona Mołodego, który był prototypem filmowej postaci. Film zrealizowany w 1968 roku, oparty na prawdziwych wydarzeniach, przepojony był klimatem zimnej wojny, konfrontacji ZSRR i Zachodu, opowiadał o niezwykłych umiejętnościach oficerów radzieckiego wywiadu – szlachetnych, oddanych sprawie, gardzących szmatławymi agentami państw zachodnich. W języku rosyjskim utrwalił się podział na dobrych i złych żołnierzy niewidzialnego frontu – na Zachodzie byli zabarwieni pejoratywnie agenci (agienty), a w szeregach radzieckich służb działali razwiedcziki, nieobciążeni żadnymi wadami, czyści jak łza.

Może gdyby nie rola Ładiejkina Banionis pozostałby aktorem drugiego planu, bez szans na większe role – choćby z tego powodu, że mówił po rosyjsku z silnym akcentem (głosu w rosyjskojęzycznych radzieckich filmach użyczali mu koledzy Rosjanie). Ale po niezwykłym sukcesie „Martwego sezonu” stał się gwiazdą pierwszej wielkości. I dostał propozycję zagrania roli, która weszła do historii kina. Roli Krisa Kelvina w ekranizacji wielkiej powieści Stanisława Lema „Solaris”. Reżyserem filmu był Andriej Tarkowski. Próbujący zgłębić tajniki oceanu planety Solaris, niezdolny do uwolnienia się od ziemskiego poczucia winy bohater Banionisa jest uosobieniem rozdarcia, poczucia winy, poszukiwania prawdy, jest zaplątanym w niezgodę z samym sobą człowiekiem słabym i silnym jednocześnie. W 2007 roku powstał litewsko-niemiecki film „Aplankant Soliarį”, będący ekranizacją ostatniej części powieści (tej, która nie weszła do filmu Tarkowskiego). Banionis ponownie wcielił się Krisa Kelvina. A 4 września tego roku ostatecznie zakotwiczył na tej tajemniczej planecie.

Wydawało się, że Jurij Lubimow jest wieczny. Był rówieśnikiem rewolucji październikowej, za swoje pierwsze sukcesy sceniczne otrzymał Nagrodę Stalinowską, jego pierwsze spektakle w Teatrze na Tagance w latach sześćdziesiątych otworzyły nowy rozdział w historii rosyjskiego (wtedy jeszcze radzieckiego) teatru: „Dobry człowiek z Seczuanu”, „Hamlet” z niezapomnianą rolą Władimira Wysockiego i plastyczne, „zmontowane” jak film „Jak tu cicho o zmierzchu”. Inscenizacje Lubimowa na Zachodzie nazywano „wysepką wolności w oceanie zniewolenia”. Jego swoboda nie mogła się podobać władającym Związkiem Radzieckim starzejącym się satrapom, przywiązanym do stylistyki socrealizmu, w 1984 r. Lubimow został pozbawiony obywatelstwa ZSRR i skazany na banicję. Pracował w Wielkiej Brytanii, Włoszech, USA, realizował spektakle operowe. Do Moskwy wrócił w 1988 r., gdy fale pierestrojki podmywały gliniane nogi sowieckiego kolosa. Przez te wszystkie lata po powrocie pracował. Słodko nie było – zdarzały się spory z departamentem kultury urzędu miasta, a także wielkie twórcze konflikty, jedno z nieporozumień doprowadziło do ostatecznego rozbratu z zespołem Taganki. W tym ogniu wykuwały się kolejne wielkie spektakle, m.in. inscenizacja „Biesów” Dostojewskiego.

*

Oddzielne miejsce w dzisiejszych wypominkach zajmą ofiary krwawej wojny ukraińsko-rosyjskiej na wschodzie Ukrainy, wojny rozpętanej i podsycanej cały czas przez Kreml w cynicznej politycznej grze. Żołnierze i cywile. Pasażerowie zestrzelonego samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych. Od czasu podpisania mińskich porozumień pokojowych na terytoriach objętych konfliktem trwa kruche zawieszenie broni, łamane przez obie strony. Ludzie nadal tam giną.

Konkurs na scenariusz

Prognozy rozwoju sytuacji w Rosji w stanie postkrymskich turbulencji należą do sportów ekstremalnych. Racjonalna analityka wzięła urlop na żądanie. Głos w sprawie politycznych przepowiedni zabierają psychologowie. „To, co się stanie w Rosji i z Rosją, zależy od tego, co ma w głowie jeden człowiek” – usłyszałam niedawno od rosyjskich kolegów po fachu.

Andriej Mowczan, komentator polityczny i finansista, zaproponował czytelnikom grę: „Przepowiedz przyszłość Rosji emocjonalnie”. W warunkach, gdy tradycyjne narzędzia naukowe wylądowały na półce, rzeczowych argumentów nikt nie słucha, pora sięgnąć po intuicję i puścić wodze fantazji – stwierdził Mowczan. „Nie odpowiadam za żadne słowo, które zamieszczam w mojej prognozie. W ogóle nie uważam, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz, ale z drugiej strony wcale się nie zdziwię, jeżeli się spełni” – zastrzegł. Swoje dywagacje zamieścił na stronie Snob.ru.

Gra jest wciągająca. Prognoza obejmuje bliższą i dalszą przyszłość. Do 2018 roku Mowczan przewiduje stabilny kurs narodowo-feudalny, wzmocnienie ideologii fałszywego patriotyzmu, stagnację gospodarki przy wysokiej inflacji, zmniejszanie się rezerw, ubożenie społeczeństwa. Krym nasz, choć nikt na świecie tego nie uznał. Noworosja ssie dotacje z Kremla. Ukraina odgrodziła się murem. Po 2018 roku (kolejne wybory prezydenckie) Putin już nie będzie prezydentem, a oberwodzem, na urząd prezydenta zostanie wyznaczony następca. Rezerwy się kończą, czas na represje, władza wprowadza zakazy dotyczące wszystkiego – działalności gospodarczej, korzystania z Internetu, wyjazdów zagranicznych, Rosja w ścisłej izolacji. Krym nasz, ale nadal nikt go nie uznał. Anschluss Noworosji, Ukraina nie reaguje. Lata 2024-2028. Putin nadal jest oberwodzem, prezydentem – kolejny pomazaniec. Zakulisowe rozmowy ze światem o gwarancjach dla Putina, by mógł odejść w spokoju. Rosja zwraca się ku Zachodowi twarzą, następuje cenowa terapia szokowa, stopniowy powrót do wolnego rynku. Krym wraca w skład Ukrainy. Noworosji nikt nie chce, zostaje więc w Rosji. Po 2028 roku i kolejnym kryzysie finansowym Rosja się rozpada. Rozpad jest mniej więcej aksamitny, nierosyjskie republiki zostają narodowymi państwami, rosyjskie terytorium też się rozpada: na kraj syberyjski, moskiewski i krasnodarski. Do 2050 roku moskiewskie państwo rosyjskie integruje się z Europą, Daleki Wschód i Syberią są częściami bądź satelitami Chin. Rosja + UE = wielki rozwój.

Rękawicę rzuconą przez Mowczana podjął politolog Aleksandr Szmielow z Moskiewskiej Szkoły Edukacji Obywatelskiej. Zarysował trzy scenariusze: optymistyczny, neutralny i pesymistyczny. Zanim przejdę do omówienia scenariuszy Szmielowa, zacytuję jego wstęp do prognoz. „Każdy sukces Ukrainy będzie odbierany jako sygnał dla potencjalnych [separatystów] z Syberii, wybrzeży Oceanu Spokojnego czy Kozaków: a co, my jesteśmy od nich gorsi? W związku z realnym pojawieniem się ustawy o odpowiedzialności karnej za wezwania do separatyzmu, […] od razu powiem: ja nie tylko nie wzywam do rozpadu, ale nie chcę go, jestem gotów zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby to się nie zdarzyło. Potencjalna Moskowia będzie bowiem ponurym, ubogim i depresyjnym miejscem, bez surowców, bez przemysłu, z jednym przeludnionym miastem, dzikimi kompleksami byłej metropolii”.

Jaki będzie optymistyczny wariant rozwoju sytuacji według Szmielowa? Kryzys, przejadanie rezerw, wypłukiwanie się entuzjazmu #krymnasz, wzrost nastrojów protestacyjnych, demonstracje; pojawiają się nowi liderzy opozycji. Władza rozprawia się z protestującymi. W stulecie zrzeczenia się tronu przez Mikołaja II Putin ma widzenie (widzi męczenników Romanowów zamordowanych przez bolszewików) i też zrzeka się tronu, pardon, prezydentury, wstępuje do klasztoru. Nowy prezydent przeprowadza niezbędne reformy. Rosja przystępuje do koalicji z Zachodem i Izraelem – razem będą tępić raka wojującego islamizmu. Sojusz z czasem przekształca się w ponadnarodowy twór na kształt pozaeuropejskiej UE.

Niczego sobie optymizm. A scenariusz neutralny? W tym wariancie też jest kryzys, ale Putin trwa i przykręca śrubę. Wreszcie naród się buntuje. „Jakieś wydarzenie w końcu staje się kroplą przepełniającą puchar: ustawa ustanawiająca karę kamienowania za seks pozamałżeński albo prawo pierwszej nocy dla sekretarzy lokalnych jaczejek Jednej Rosji, albo apopleksja, która trafia wodza”. W rezultacie Rosja rozpada się na kilka części. Część terytoriów odbiera Ukraina, stosując metodykę „uprzejmych ludzi”, część – Chiny. Powstaje kilka Rosji – twerska, nadwołżańska, ussuryjska. Po 15 latach jedno z państewek rzuca hasło „zbierania ziem ruskich”. Na czele staje Igor Striełkow, rusza z krucjatą, podbija „twerów”, „sybirów”, „samarów”. W rezultacie do 2050 roku Rosja jest jednym wielkim polem bitwy wszystkich ze wszystkimi.

Neutralne wodzenie się za czuby? A gdzie są w tym czasie arsenały jądrowe? Wolę nie wiedzieć, jak w takim razie wygląda scenariusz pesymistyczny. Z reporterskiego obowiązku relacjonuję. Po krótkim rozejmie wznawiają się walki na wschodzie Ukrainy. Rosja uznaje Noworosję i Naddniestrze jako niepodległe państwa. Po śmierci prezydenta Nazarbajewa w Kazachstanie zaczyna się „rosyjska wiosna”, potem w Estonii i na Łotwie. Telewizja nadaje seanse nienawiści do Zachodu, Zachód wprowadza nowe sankcje. W którymś z krajów bałtyckich dochodzi do walk rosyjskiej armii i sił NATO. Rosja przegrywa, Kreml rozumie, że jeśli nie zastosuje broni jądrowej, amerykańscy żołnierze wkroczą do Moskwy. Obowiązuje hasło „Lepiej umrzeć na stojąco, niż żyć na kolanach”. Sondażownie dostarczają wyniki badań opinii publicznej: 84% społeczeństwa jest za tym, by Putin przycisnął czerwony guziczek. „Putin występuje z orędziem do narodu: tak, przyjdzie nam umrzeć, bo choć umierać nie chcemy, to nie możemy dopuścić do triumfu naszych wrogów, nigdy nie żałowaliśmy ofiar dla naszych zwycięstw i teraz też nie pożałujemy. Putin przy burzy oklasków naciska guzik, schodzi do bunkra. I tyle. Dalej nie ma już nic”.

Niedawno czytałam wariant tego pesymistycznego scenariusza w analizie antyputinowskiego politologa Andrieja Piontkowskiego „W stronę czwartej światowej” (http://www.svoboda.org/content/article/26654183.html). Piontkowski nie nazywał tego scenariuszem pesymistycznym, poddawał pod dyskusję pogląd, czy Putin może się zdecydować na świadomą prowokację wobec któregoś z państw bałtyckich – członków NATO. Miałby to byś stres-test dla Sojuszu. W ujęciu Piontkowskiego, nie chodziłoby o wywołanie globalnego konfliktu nuklearnego z USA, a „ograniczone użycie małych ładunków” w razie czego. A jeżeli, jak prognozuje Piontkowski, Zachód ugnie się pod atomowym szantażem Moskwy, to będzie to oznaczać „koniec NATO, koniec USA jako światowego hegemona i gwaranta bezpieczeństwa Zachodu, a jako rezultat polityczne dominowanie putinowskiej Rosji nie tylko na obszarze „russkiego mira”, ale i na całym kontynencie europejskim”.

Jak widać, pesymizm niejedno ma imię. Ciekawa jestem dalszych odsłon gry zainicjowanej przez Andrieja Mowczana. Czy inni uczestnicy tez zobaczą jako jedyny możliwy do przewidzenia scenariusz rozpad Rosji? A może wywróżony jeszcze kilka miesięcy temu przez kremlowskiego kapłana ds. mediów Dmitrija Kisielowa „jądrowy popiół” pokryje nas wszystkich? To znaczy oprócz Putina, który zejdzie do bunkra.

Rosja bierze wdech

Wybory parlamentarne na Ukrainie były „brutalne” i „brudne”, ale je uznajemy – wysyczała Moskwa ustami wiceministra spraw zagranicznych. Bąknięciem aprobaty skwitował wybory również minister Ławrow. Z uprzejmych oficjalności to na razie tyle. Skąpo, jeśli porównać ten syk z ogromną obfitością komentarzy rosyjskich dziennikarzy, publicystów, blogerów, forumowiczów. I to zarówno reprezentujących poglądy liberalne, jak i zdeklarowanych #krymnaszystów i orędowników wojskowej interwencji na wschodzie Ukrainy.

Jeszcze przed wyborami o sytuacji na Ukrainie wypowiedziały się również najważniejsze usta Rosji. Najpierw szef prezydenckiej administracji, wierny cień Putina, Siergiej Iwanow zapewniał: „Chcemy, aby Ukraina weszła w jakiś normalny cywilizowany nurt, aby nie było to państwo wrogie wobec Rosji, aby było to państwo, które jest w stanie samo się utrzymać”. Podobną troskę o kondycję Ukrainy wykazał sam Władimir Władimirowicz podczas wystąpienia w Klubie Wałdajskim.

Ale co dalej z tą Ukrainą?  Jak z nią i o nią grać? Kreml nie może uznać za zadowalające wyników wyborów parlamentarnych, w których wygrały partie o zdecydowanym proeuropejskim programie (pozbierane niedobitki Janukowyczowskiej Partii Regionów w postaci Bloku Opozycyjnego ledwie przeszły próg wyborczy; to będzie jedyna antyeuropejska siła w Radzie Najwyższej). Jak wyraził się jeden z rosyjskich komentatorów: ukraińscy wyborcy po 23 latach niepodległości zdecydowali, że stolica Ukrainy znajduje się w Kijowie, a nie w Moskwie. A to oznacza, że Moskwa utraciła przemożny wpływ na formułowanie celów politycznych Ukrainy. Ale czy to oznacza, że zrezygnowała z postawionych celów strategicznych?

Moskwa nie uznała prawa Ukrainy do wyboru samodzielnej drogi politycznej. „Władimir Putin ma swój plan wobec Ukrainy. Po pierwsze – nie puścić Ukrainy do NATO, za wszelką cenę zatrzymać. Ponadto zahamować eurointegrację Ukrainy – mówił w audycji rozgłośni Echo Moskwy Stanisław Biełkowski. – Zapewnić Krymowi zaopatrzenie [Krymu nie oddam, to poza dyskusją]. Z Naddniestrzem podobnie”. Teraz pytanie brzmi: a w jaki sposób te cele osiągnąć?

W tych ukraińskich wyborach z kretesem przegrała także linia propagandowa realizowana przez rosyjskie media. Przez wiele miesięcy telewidzom i czytelnikom wysokonakładowych gazet wbijano do głowy, że Ukrainą rządzą faszyści i banderowcy, Prawy Sektor urósł do rangi NSDAP, Dmytro Jaroszem straszono niegrzeczne dzieci. Tymczasem w wyborach partie radykalne uzyskały bardzo małe poparcie. Jak to teraz wytłumaczyć rosyjskiej widowni? Może lepiej zapomnieć i przerzucić uwagę na to, że teraz w części obwodów ługańskiego i donieckiego, kontrolowanych przez separatystów, mają się odbyć wybory. Wybory na Ukrainie nieważne, a wybory w Noworosji – ważne. Konflikt został zamrożony, tym konfliktem zawsze będzie można szantażować Ukrainę, odmrażać, zamrażać… De iure obwody ługański i doniecki będą terytorium Ukrainy, a de facto będą Noworosją. I Noworosja zawsze będzie na podorędziu, gdy trzeba będzie zdestabilizować sytuację na Ukrainie, pokazać Poroszence/Jaceniukowi i innym: „nie tak szybko, moja rybko”, do Europy jest daleko, po drodze jesteśmy my.

Na razie Rosja wzięła wdech. Militarna faza operacji odzyskiwania Ukrainy została zawieszona (może nawet na tym etapie zakończona), Władimir Putin ustroił się chwilowo w piórka gołąbka pokoju, męża stanu napominającego nierozsądnych partnerów, by się opamiętali, piętnującego wyniosłą Amerykę za ingerencję tam, gdzie w ogóle nie powinna spoglądać. Jaka będzie kolejna faza kryzysu ukraińskiego? Wydech gazowy?

Tak czy inaczej Ukraina pozostaje w centrum rosyjskiej polityki. To pryzmat, przez który Kreml patrzy na wszystko, co się dzieje. Na ceny ropy, na politykę USA, na spadek kursu rubla względem dolara, na Mundial 2018, na sankcje, na Arktykę. Na Kreml.

Co po Putinie?

„Jest Putin, jest Rosja. Nie ma Putina – nie ma Rosji” – stwierdzenie wiceszefa prezydenckiej administracji Wiaczesława Wołodina robi od wczoraj zawrotną karierę medialną. Wołodin kadził tak przymilnie szefowi podczas dorocznego forum „Wałdaj”, rytualnego zgromadzenia ekspertów, dziennikarzy i polityków, mającego poprawiać humor Putinowi. W ubiegłych latach na wałdajskie zjazdy przybywali ludzie znający Putina, ludzie uwielbiający Putina i ludzie ciekawi Putina (o zeszłorocznym zjeździe pisałam tu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/09/21/waldaj-nasz-powszedni/). Tegoroczny obrzęd – wbrew nazwie forum – odbywa się nie na Wałdaju, a w kochanym przez Putina Soczi. Organizatorzy dwoją się i troją, żeby wykazać, że i na ten zjazd przybyły zastępy znakomitych gości, że nie ma żadnej niechęci wobec władz Rosji, wszystko jak dawniej, „kochani, nic się nie stało”. Na liście przybyłych są nazwiska byłego premiera Francji, byłego ministra obrony Niemiec, kilku jeszcze i aktualnie szczerze oddanych politologów, którzy bez problemu przestąpili przez problem aneksji Krymu i nadal uwielbiają bossa. Jednym słowem – sami swoi.

Rosyjska prasa zaanonsowała, że tematem dyskusji Klubu Wałdajskiego będzie „wielobiegunowy świat, w tym sytuacja na Ukrainie”. Ostatniego dnia obrad na deser ma być podany sam szef w sosie własnym. Ciekawe menu, zwłaszcza to uparcie powracające danie „wielobiegunowy świat”, ulubiona koncepcja geopolityczna rosyjskich elit, oksymoron dyletanta, który z lekcji geografii urywał się regularnie do parku na piwo. Świat ma dwa bieguny i o ile wiem, nic się od epoki wielkich odkryć geograficznych w postrzeganiu tego zjawiska nie zmieniło. Wiele natomiast zmieniło się w światowym ładzie. Między innymi dzięki chuligańskim zagraniom przełożonego pana Wołodina.

Wróćmy do wiernopoddańczej deklaracji wspomnianego mówcy. „Nie ma Putina, nie ma Rosji”. Kiedyś w ZSRR na ulicach, zakładach pracy, płotach, jednostkach pływających i gdzie tylko wywieszano budujące cytaty z wodzów i hasła w rodzaju „Wszystko dla dobra człowieka” albo „Komunizm to władza radziecka plus elektryfikacja całego kraju” (nawiasem mówiąc to ostatnie hasło, wzięte z Lenina, przerabiano na wzór matematycznych równań: „Elektryfikacja kraju to władza radziecka minus komunizm” itp.). Wydaje się, że ten cytat z Wołodina jest wręcz wymarzony, by tę starą tradycję przywrócić. Pracownie socjologiczne miesiąc w miesiąc podają, że poparcie dla Putina wynosi osiemdziesiąt i więcej procent. Na swe niedawne urodziny Putin został Heraklesem i „Stalinem epoki cyfryzacji” w jednym flakonie, jak mówią Rosjanie. Kult wodza dociera do najbardziej zapadłych wiosek, najwyższy czas jakoś to usankcjonować.

Ale, ale… Gdy jedni z namaszczeniem śpiewają wodzowi hosannę, inni po kątach zadają zupełnie inne pytanie. I zadają je coraz częściej. „A co po Putinie?”.

W analizie „Rosja po Putinie, pięć kręgów piekieł dla następcy” moskiewska politolożka Tatiana Stanowaja (http://slon.ru/russia/rossiya_posle_putina_pyat_krugov_ada_dlya_preemnika-1155383.xhtml) pisze: „Polityczny reżim […] jest zależny od osoby lidera. Każdy model odejścia Putina zawiera poważne ryzyko destabilizacji i rozregulowania się mechanizmów istniejącego systemu. […] Nie wiemy, w jakich warunkach politycznych nastąpi zmiana władzy – czy w ramach porozumienia wewnątrz elit, w wyniku którego władzę przejmie lojalny wobec Putina następca, czy nowy lider wyłoni się w konkurencyjnym środowisku i przejmie władzę na zasadzie ułożenia się z Putinem. A może Putin przegra wybory, odejdzie sam albo zostanie obalony w rezultacie przewrotu. Choćby politolodzy nie wiem jak się starali, i tak nie uda się tego przewidzieć. Bo tego, jak będzie wyglądało jutro, nie wie sam Putin”.

Pytanie „Co po Putinie” powraca w komentarzu Juliana Hansa w „Sueddeutsche Zeitung” (http://www.sueddeutsche.de/politik/russlands-modernisierungsmangel-was-nach-putin-kommt-1.2174533): „Byłoby błędem uważać, że reżim jest stabilny, bo rankingi popularności Putina są wysokie. […] Ale tak samo błędne byłoby oczekiwanie na krach Putina. Nic nie wskazuje, że to, co nastąpi potem, będzie zgodne z ideami wolnego, pokojowo nastawionego i demokratycznego państwa. Wszystkie liberalne, demokratyczne siły zostały zmarginalizowane i zdyskredytowane. Poza rewanżystowskim krzykiem wielkiego mocarstwa nie ma żadnych dyskusji. Jeżeli reżim upadnie, nie będzie żadnej siły, która zdoła uratować kraj”. Co do przewidywania przyszłości Rosji – nic się nie zmieniło od lat. Nie ma takich mocnych, którzy byliby w stanie przewidzieć, jak potoczą się losy tego kraju. Jedno jest pewne: jak Alfred Hitchcock, Rosja potrafi trzymać wszystkich w napięciu.

Głosy w dyskusji „Co po Putinie” są w dużej części związane z niedawnymi wypowiedziami czołowych pozasystemowych opozycjonistów – Aleksieja Nawalnego i Michaiła Chodorkowskiego – w sprawie perspektyw oddania Krymu. Zapewnienia obu polityków, że nie oddadzą Krymu, sprowokowały wielu publicystów do polemiki i snucia prognoz, co dalej, co po Putinie.

Cytowany przez Radio swoboda ukraiński dziennikarz Nazarij Zanoz (http://www.svoboda.org/content/article/26646692.html) zadaje kilka pytań, na które, jak się zdaje, nie ma odpowiedzi: „Czy Rosjanie zadają sobie pytanie, co będzie dalej? Jak potoczą się losy ich kraju, kiedy upadnie reżim? Czy opozycyjnie nastrojona część społeczeństwa ma jakiś plan działania, w którym będzie powiedziane, w jaki sposób Rosja może się pozbyć statusu kraju-stacji benzynowej? Jak będą wyglądały stosunki ze światem?”. Chętnych do pisania manifestów i budowania alternatywnych platform politycznych jakoś na horyzoncie nie widać.

Antyputinista Aleksandr Goldfarb wybiega w przyszłość bez obciążeń: „W dniu X – nazajutrz po upadku Putina, najbardziej pożądanym produktem politycznym będzie nie #Krymnasz, a antyputinizm, władzę weźmie ten, kto pierwszy dobiegnie do mikrofonu i wypowie odpowiednie słowa”. Tak, no, ciekawe, kto ten dzielny, kto się zgłasza…

„Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte to moja młodość – komentuje popłoch wokół wypowiedzi Nawalnego i Chodorkowskiego i plany „po Putinie” bloger Anton Oriech – Do tej pory pamiętam to przykre uczucie, że czas dzień za dniem przepływa nam przez palce. Rzuciliśmy się na Stalina i pisaliśmy sążniste artykuły o koszmarach GUŁagu, nie zauważając, że półki w sklepach są puste i że ludzie nie o Stalinie myślą, a o tym, skąd wziąć żarcie. To nie było ani romantyczne, ani idealistyczne, to było realne życie, o którym nasi liberałowie nie chcieli myśleć. A dostawszy władzę w ręce, po prostu nie potrafili zrobić z niej użytku. Utonęli w hasłach o reformach i demokracji, a w rzeczywistości stali się bonami [niesprawiedliwej] prywatyzacji, co zakończyło się dojściem do władzy Władimira Władimirowicza. Obawiam się, że kiedy obecna władza upadnie (a do tego dojdzie na sto procent), nie będziemy mieli nic do zaproponowania w zamian. Będzie mnóstwo pięknych słów i całkowita niemożność wcielenia ich w życie. Rzucimy się, żeby oddawać Krym i tyle”.

Ktoś niedawno powiedział, żeby w Rosji zakazać pisania antyutopii, bo za szybko się sprawdzają. Znacznie częściej i szybciej niż prognozy politologów.

Na koniec tych niewesołych i jałowych futuryzmów wróćmy do cytatu z Wołodina, którym zaczęłam. Czy to tylko wazeliniarstwo urzędnika? Może jest w tym coś więcej? Tak jak w przypadku pojęcia „suwerenna demokracja” na określenie systemu postjelcynowskiego, tak i w przypadku pojęcia „Rosja Putinowska” przymiotnik jest ważniejszy niż rzeczownik i bardziej oddaje istotę pojęcia. Jeżeli Putin przestanie być władcą Rosji, to zniknie takie zjawisko jak „Rosja Putinowska” z jej systemem, modelem zarządzania, uczepionymi państwowej kasy oligarchami, budżetem biedniejącym wraz ze spadkiem cen na ropę, rozdętym wielkomocarstwowym ego, podkarmianym zbrojeniami. W tym sensie Wołodin ma rację – takiej Rosji już nie będzie. Wielkie pytanie polega na tym, jaki przymiotnik będzie jej towarzyszył.