Archiwa tagu: Władimir Putin

Słowa pieśni

Jest takie rosyjskie powiedzonko: Słów się z pieśni nie wyrzuci. To znaczy, trudno, trzeba powiedzieć, jak jest. Ale w informacyjnej wojnie, jaka toczy się obecnie pomiędzy Rosją a Ukrainą, nie takie rzeczy się wyrzucało i nie tylko z pieśni.

Dowódca batalionu „Wostok” (Wschód) walczącego pod komendą Igora Striełkowa, „ministra obrony” samozwańczej Donieckiej  Republiki Ludowej, wielce zasłużony Aleksandr Chodakowski udzielił wywiadu agencji Reuters. (Wywiadu można posłuchać na stronie Radia Swoboda: http://www.svoboda.org/content/article/25468682.html). Powiedział w nim m.in.: „wiedziałem, że zestaw Buk przybył z Ługańska, pod flagą Ługańskiej Republiki Ludowej […] Myślę, że go zawrócili, dlatego że dowiedziałem się o tym akurat w tym momencie, kiedy dowiedziałem się i o tym, że zdarzyła się ta tragedia. Najprawdopodobniej zawrócili go, żeby się pozbyć dowodów obecności”. Użycie rakiet przez separatystów zostało, wedle jego słów, sprowokowane przez intensywny ostrzał prowadzony przez ukraińskie siły rządowe. „Nawet jeśli Buk był i z niego wystrzelono, to Ukraina zrobiła wszystko, żeby samolot pasażerski został zestrzelony” – zawyrokował. Ten sposób rozumowania twórczo rozwinął w programie Sut’ wriemieni 22 lipca (http://eot.su/node/17460). Chodakowski opowiadał, że strona ukraińska miała informacje, że separatyści dysponują zestawami Buk i to już jest wystarczający dowód winy Kijowa, który wiedząc o Bukach w rękach separatystów, nie zakazał latać pasażerskim samolotom nad tym terytorium. Chodakowski zastrzegał się przy tym, że on sam nie przesądza, że separatyści faktycznie mieli zestawy, ale wina Kijowa i tak jest dowiedziona, bo oni tam w Kijowie wiedzieli, że separatyści mają Buki. Pokrętne? Nie – jest w tym żelazna logika. „Pytam ją: czyj to garnuszek, ona mi na to: Jak to czyj, wasz garnuszek. A ja jej: Jak to mój? Przecież ten jest zbity, a mój był cały. A ona do mnie: Po pierwsze zwróciłam wam cały garnuszek, po drugie jak go brałam, to już był zbity, a po trzecie, żadnego waszego garnuszka nie brałam”.

Wywiad dla Reutersa został opublikowany wczoraj, a już dziś Chodakowski w państwowych rosyjskich mediach stwierdził, że nie opowiadał agencji o zestawach Buk będących w posiadaniu separatystów. Żadnego waszego garnuszka nie brałam.

Swoją pieśń pełną słów, których nie da się wyrzucić, śpiewa też prezydent Putin. Ostatni wpis sprzed kilku dni zakończyłam znakiem zapytania nad powodami zwołania nadzwyczajnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Początek narady, którą Putin miał otworzyć krótkim programowym wystąpieniem, kilkakrotnie przesuwano. Powietrze gęstniało. W Internecie wrzało – jedni zapowiadali, że Putin ogłosi o wprowadzeniu wojsk na Ukrainę (hashtag #putinvvedivoiska nadal jest w grze), inni – że zapowie, jak dotkliwe sankcje wprowadzi w odpowiedzi na sankcje Zachodu. Wreszcie Putin przemówił.

Obiecał, że Rosja zrobi wszystko, aby wspomóc wyjaśnienie przyczyn katastrofy malezyjskiego samolotu. Do tego nie trzeba było zwoływać tak ostentacyjnie Rady Bezpieczeństwa. Wszyscy już wiedzą, że Rosja dołoży wszelkich starań, by wyjaśnienie było zgodne z wersją Kremla. Inna sprawa, czy się jej to uda. Ale na czasie zyskała. Zanim skrzynki zostaną rozszyfrowane…

Nie obiecał natomiast, że uszczelni granicę rosyjsko-ukraińską, przez którą napływa „bratnia pomoc” dla separatystów. Zacytujmy: „Rosji stawia się bez mała ultimata: albo pozwolicie nam część tej ludności, która i etnicznie, i kulturowo, i historycznie jest bliska Rosji, zlikwidować, albo wprowadzimy przeciwko wam jakieś sankcje”. Z ostatnich doniesień wynika, że faktycznie przez granicę nadal wszystko płynie, jak płynęło, a nawet się wzmogło. Ponadto Rosja zgromadziła większe siły przy granicy. I jeszcze dokonuje ostrzałów pozycji sił rządowych z własnego terytorium. „Przez całą noc waliliśmy po Ukrainie” – napisał w swoim profilu Vkontakte pewien szczery rosyjski żołnierz. Cytat wczoraj rozszedł się po sieci. Dzisiaj profil został już usunięty.

Podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Putin czytał z kartki, panowie towarzyszący mu przy stole mieli na twarzach wymalowane pytanie: czy to naprawdę takie ważne, czy po to zwołałeś nas tu, odrywając od przyjemnego basenu (rzeki, jeziora, morza – niepotrzebne skreślić)? „Żadnego dowcipu, żadnego bon mot, który później wszyscy powtarzają? Góra urodziła mysz” – utyskiwali komentatorzy.

Rzeczywiście bon motów nie było, styl wystąpienia przypominał „średniego” Breżniewa. Głównym przesłaniem było: Nie oddamy ani guzika, będziemy bronić integralności terytorialnej Federacji Rosyjskiej, w tym Krymu, który trzeba lepiej uzbroić. Ale zaraz Putin zastrzegł: „Bezpośredniego zagrożenia dla suwerenności Rosji nie ma”. Specjaliści między tymi wierszami przeczytali: Putin przypomina, że Rosja ma broń jądrową. No, nie wiem, czy to o to chodziło. Może temat w bardziej jasny sposób rozwinięto w tej części posiedzenia, które było już zamknięte dla prasy.

Prezydent stwierdził też, że wewnątrz kraju nie będzie „przykręcał jakichś tam śrub”. I że potrzebne mu jest społeczeństwo obywatelskie, na którym chce się oprzeć. Świetnie. I zaraz tego samego dnia podpisał kilka ustaw, które wprowadzają kolejne zaostrzenia. Jak głosi kremlowska plotka, prezydent bardziej niż zagrożenia z zewnątrz boi się zagrożenia od wewnątrz, dlatego wszelkie próby wyhodowania opozycji będą nadal wypalane żelazem. „Społeczeństwo obywatelskie” w ustach i pojęciu prezydenta Putina to skonsolidowana wokół wodza zbiorowość złożona z homo sovieticus. Takie społeczeństwo nie zorganizuje mu żadnej kolorowej rewolucji pod murami Kremla. Tych, którzy rok temu przed jego kolejną inauguracją protestowali na ulicach Moskwy, powsadzał demonstracyjnie do więzienia. Dziś sąd w Moskwie uznał za winnych kolejnych dwóch uczestników protestów z 6 maja. Kiedy piszę te słowa, wyroku jeszcze nie ogłoszono.

Dłuższy nos Pinokia

Czterdzieści minut po godzinie pierwszej w nocy prezydent Putin wystąpił z orędziem do narodu w sprawie zestrzelenia malezyjskiego samolotu nad terytorium Ukrainy kontrolowanym przez donieckich separatystów. Orędzie było krótkie, wodniste, złożone ze zdań zagmatwanych, napisane najwyraźniej na kolanie. Prezydent wyglądał na zmęczonego, zagonionego, niewyspanego. Cóż, środek nocy. Obejrzyjcie Państwo sami: http://www.youtube.com/watch?v=bA-4D6g5ys4. Wystąpienie zawierało wygłoszone już przedtem tezy: że konflikt w Donbasie jest wewnętrznym konfliktem Ukrainy, że Rosja od zarania konfliktu optuje za pokojowym uregulowaniem. I dalej: „Mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że gdyby 28 czerwca działania bojowe na wschodzie Ukrainy nie zostały wznowione, to tej tragedii by nie było. Jednocześnie nikt nie powinien i nie ma prawa wykorzystywać tragedii do swoich wąskich politycznych celów”. Mówił opływowo o „przedstawicielach Donbasu” [kto to jest mianowicie? skąd się tam wzięli? – tego nie powiedział]. Stwierdził, że śledztwo w sprawie wyjaśnienia przyczyn tragedii powinna prowadzić ICAO.

Ani słowa o odpowiedzialności Rosji za wysłanie na wschód Ukrainy „zielonych ludzików”, a wraz z nimi sprzętu i broni, w tym zestawów rakietowych, które już zestrzeliły kilka ukraińskich samolotów i śmigłowców. Putin idzie w zaparte – nie, to nie my, to oni. My jesteśmy biali i puszyści. I domagamy się rozmów. I kochamy pokój. Jeżeli ktoś oczekiwał, że prezydent Putin weźmie na siebie przynajmniej część odpowiedzialności za katastrofę, to się srodze pomylił. Całą winę rosyjski lider zwalił na władze Ukrainy, które prowadzą operację antyterrorystyczną w Donbasie. „Nie przyznał się” – brzmi tytuł komentarza audycji Radia Swoboda.

Dlaczego orędzie prezydent wygłosił o 1.40 w nocy? Poddani spali lub hulali, w końcu są wakacje. Za to na drugiej półkuli akurat była dobra pora – prime time w telewizji. Wychodzi na to, że prezydent Rosji wygłosił orędzie do narodu amerykańskiego. Do narodu amerykańskiego przemówił chwilę później ich własny prezydent, Barack Obama, który skrytykował Rosję i prorosyjskich separatystów za mataczenie i utrudnianie rozpoczęcia śledztwa w sprawie okoliczności zestrzelenia samolotu. „Co oni chcą ukryć?” – zadał retoryczne pytanie Obama.

W audycji rozgłośni Echo Moskwy Arkadij Ostrowski, szef rosyjskiego biura czasopisma „The Economist” analizował: „Teraz strona rosyjska będzie mówić jedno i będzie powtarzać, że strona amerykańska szerzy kłamstwa. A strona amerykańska i Zachód będą mówić: mamy fakty. Oto zdjęcia, oto sygnały radarów. […] Na kogo [działania propagandowe rosyjskich mediów] oddziałują? To oddziałuje wyłącznie na rosyjskich telewidzów. Putin nadal ma wysoki ranking poparcia wyhodowany na ostrych wojennych posunięciach. Ale na Zachód to działać nie będzie. […] Czyli tam, gdzie będą podejmowane decyzje o wprowadzeniu kolejnych sankcji, o zmianie polityki wobec Rosji, o zmianie stosunku do Władimira Putina, to nie będzie miało wpływu”. Ton zachodniej prasy po katastrofie jest jednoznacznie negatywny względem Putina – większość mediów nazywa go sprawcą tragedii „nowego Lockerbie”. Politycy zachodni, którzy do tej pory zachowywali spokojny dystans do Władimira Władimirowicza, obecnie mocno zaostrzyli retorykę. A za retoryką mają pójść konkretne decyzje o sankcjach. Reagują też członkowie rodzin ofiar katastrofy. Ojciec młodej Holenderki wystosował na ręce Putina list: „Potworze, zniszczyłeś moje życie. Na pewno ma pan powody do dumy, że pozbawił pan życia moją córkę”. Czy te pełne bólu słowa zrozpaczonego ojca dotrą do serca prezydenta Putina, który jest ojcem dwóch córek. Jak wiadomo z nieoficjalnych źródeł, jedna z nich, Maria, mieszka właśnie w Holandii.  

Na jutro Putin zwołał nadzwyczajne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa, które ma być poświęcone „integralności terytorialnej Federacji Rosyjskiej”. Wielu komentatorów sugeruje, że podczas narady zapadną ważne decyzje, być może w sprawie wprowadzenia ‘sił pokojowych’ na terytorium Donbasu. A być może chodzić będzie o odpowiedź Rosji na nowe zachodnie sankcje. Tak czy inaczej nie brzmi to optymistycznie.

Wschodnioukraińskie tango Putina

Od dobrych kilku tygodni rozognieni łatwą i przyjemną aneksją Krymu rosyjscy „patrioci” wzywają prezydenta Putina do wprowadzenia regularnej armii na terytorium Ukrainy. Wylansowano hasło #putinvvedivoiska [Putin, wprowadź wojska]. Hasła te powtarzają też wojujący samozwańcy Donbasu. Z dnia na dzień oczekują oni, że czołgi z trójkolorowymi flagami na pancerzach wreszcie wjadą i utwierdzą ich władzę. Piętnastopunktowego planu pokojowego prezydenta Petra Poroszenki nie zauważyli.

Tymczasem dzisiaj prezydent Putin wykonał woltę: zwrócił się do Rady Federacji o cofnięcie przyjętej przez to gremium 1 marca uchwały, zezwalającej na wysłanie rosyjskiej armii na terytorium obcego państwa. Prezydent kilkakrotnie publicznie powtarzał, że takie zezwolenie nie oznacza automatycznego wprowadzenia wojsk na Ukrainę i że on z tego prawa nie skorzystał. Tu można mieć wątpliwość, czy nie skorzystał. To znaczy – oficjalnie Rosja nie wypowiedziała wojny Ukrainie, nie padł rozkaz głównodowodzącego, że pododdziały ruszają na tę wojnę. Głównodowodzący woli „reżim specoperacji”. Wygodniej było (jest i będzie) nie korzystać z uchwały z przytupem, a po cichu wysyłać nieidentyfikowane obiekty strzelające, destabilizujące sytuację na wschodzie Ukrainy. I cały czas podkreślać, że Rosja nie jest stroną w konflikcie ukraińskim. Choć oczywiste jest, że jest.

W tym poplątanym tangu Putin zrobił krok wstecz, by za chwilę wykonać – zgodnie z rysunkiem figur tanecznych – zamaszysty krok do przodu. Cele „operacji Ukraina” przecież się nie zmieniły: Moskwa nie zamierza wypuszczać Ukrainy ze swych objęć. Bije, tak, owszem, ale to znaczy tylko tyle, że kocha. Teraz językiem miłości mówi o wycofaniu agresywnej uchwały. Senatorowie pochylą się nad nią już jutro. Z należytą uwagą, jak mniemam.

Być może dzisiejsza decyzja jest w pewnym sensie efektem wczorajszej rozmowy Putina z prezydentem Barackiem Obamą. O czym dwaj panowie rozmawiali – nie wiadomo detalicznie. Komentatorzy podnoszą, że zapewne USA postraszyły wprowadzeniem kolejnej transzy sankcji. Gest Putina miałby te sankcje ewentualnie powstrzymać. Ta uchwała Rady Federacji jest bez znaczenia, bo czy z nią czy bez niej rosyjskie siły i tak rozrabiają na wschodzie Ukrainy. A sankcje swoje dotkliwe znaczenie by miały. Nawet te delikatne, już wprowadzone, mają. Następny etap byłby jeszcze bardziej dolegliwy. A taki pokojowy gest nic nie kosztuje, nieprawdaż?

„Skąd wiecie, że jeśli Putin nie chce wprowadzać wojsk, to oznacza, że rezygnuje z popierania Doniecka i Ługańska? Gdyby realnie zamknął granicę, zamknął kanały, przez które płynie broń i zabronił ochotnikom [z Rosji] walczyć na terytorium Ukrainy – o, to wtedy by oznaczało, że Putin faktycznie wypiął się na Donbas i zdradził Noworosję – napisał w swoim blogu Anton Oriech. – Naszym celem było zdestabilizowanie sytuacji i dolewanie oliwy do ognia. Nikt się z tej strategii nie wycofał. Niech nadal na wschód [Ukrainy] jadą wszyscy, którzy mają na to chęć, niech tam giną, ale teraz my będziemy głośno i z pewnością w głosie mówić wszystkim, że Rosja ich tam nie posyłała, Rosja nie ma z tym nic wspólnego, nawet przyjęliśmy w tej sprawie specjalną uchwałę. Akurat przez wizytą w Wiedniu, żeby ładnie wyglądało: my jesteśmy czyści, jesteśmy za pokojem”.

Za pokojem. Taaak. W Doniecku wczoraj odbyły się rozmowy „okrągłego stołu” pomiędzy przedstawicielami OBWE, wysłannikiem Kijowa (Leonid Kuczma) i wysłannikiem Moskwy (ambasador Zurabow). Do rozmów dopuszczono również przedstawicieli samozwańczych władz „Noworosji” (m.in. obywatela Rosji, „premiera” samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej Borodaja czy byłego deputowanego ukraińskiej Rady Najwyższej, ściganego przez Kijów listem gończym Cariowa) oraz Wiktora Medwedczuka (nawiasem mówiąc, Medwedczuk to już dawno skompromitowana persona – niegdyś szara eminencja politycznych gier na Ukrainie, przegrał pomarańczową rewolucję, ale nie przegrał zaufania Putina, z którym łączą go nadal bliskie stosunki; teraz znów próbuje wrócić na scenę, być może w zamyśle Kremla miałby być polityczną reprezentacją pstrego autoramentu „noworosyjskich” samozwańców, którzy nie mają żadnego doświadczenia ani autorytetu). Moskwa od dawna domaga się, by Kijów i Zachód uznali za prawomocne i pełnomocne przedstawicielstwo samozwańców w rozmowach o uregulowaniu sytuacji na Ukrainie. Domagała się tego twardo jeszcze przed Genewą (koniec kwietnia, rozmowy z udziałem Rosji, USA, UE i Ukrainy), ale w Genewie musiała się z tego postulatu wycofać. Kijów mówi o samozwańcach z Donbasu „terroryści” i nie chce z nimi gadać, wczorajsze rozmowy były zatem ustępstwem Kijowa, mającym zademonstrować dobrą wolę na rzecz pokojowego uregulowania.

Ten dziwny format dziwnych rozmów w Doniecku jest kolejnym epizodem w przymuszaniu Kijowa przez Moskwę do zalegalizowania samozwańczych tworów na wschodzie Ukrainy i uznania ich za stronę, z którą władze Ukrainy mają rozmawiać jak równy z równym. Czy Kijów ustąpi w tej czy innych kwestiach, na które naciska Rosja (federalizacja Ukrainy, daleko posunięta autonomia Donbasu)? Czy do 27 czerwca, kiedy upłynie termin wynegocjowanego z trudem rozejmu i kiedy Petro Poroszenko ma złożyć podpis pod handlową częścią umowy stowarzyszeniowej z UE, nic się nie wydarzy? To znaczy nic, co sprawi, że rysunek tańca trzeba będzie kreślić od nowa… Krok wstecz, w przód, szybko, szybko, wolno.

Nosić wodza na sercu

Sięgające niemal stu procent rankingi poparcia dla Władimira Putina po śmiałej aneksji Krymu świadczą o tym, że Rosjanie noszą swego wodza w sercu. Ale to za mało. Od dziś mogą nosić go – a w każdym razie jego wizerunek – również na sercu.

Przez najbliższe trzy dni wielka galeria handlowa GUM przy placu Czerwonym w Moskwie będzie prowadzić sprzedaż patriotycznej odzieży. Autorzy kolekcji koszulek z nadrukami, jak napisali na swojej stronie internetowej, zainspirowali się „ostatnimi zwycięstwami Rosji na arenie międzynarodowej […]: triumfem rosyjskiej drużyny narodowej na olimpiadzie w Soczi, zwycięstwem kadry na paraolimpiadzie, przyłączeniem Krymu do Rosji, wygraną w mistrzostwach świata w hokeju”. Owe zwycięstwa znalazły wyraz wysoce artystyczny w piętnastu projektach poświęconych heroizmowi Władimira Władimirowicza Putina. Hitem powinna stać się koszulka z nadrukiem „Najbardziej uprzejmy z ludzi” (nawiązanie do uprzejmości „zielonych ludzików” na Krymie) i „Nas nie dogonią” (cytat z przeboju grupy Tatu) z wizerunkiem prezydenta na koniu.

Projekty można obejrzeć tu: http://www.echo.msk.ru/blog/echomsk/1338326-echo/

Autorzy zapowiadają, że na uroczystości otwarcia sklepiku sprzedającego prezydencki towar mają się stawić gwiazdy ekranu i scen. Zapewne chętnie ubiorą się w patriotyczne giezła.

Władimir Wysocki śpiewał w jednej ze swych pieśni o wyrazie gorących uczuć do Stalina w postaci tatuowanych profili wodza na piersi. Jeszcze trochę i patriotyczne tatuaże wrócą znów do łask. Pierwszy etap – wersja wegetariańska: koszulki z nadrukiem – już w toku.

Koszulki idą jak woda.

P-Day

Czy lądowanie w Normandii Władimir Putin może zaliczyć do udanych? Z jednej strony tak:  uroczystości 70-lecia najsłynniejszej operacji desantowej aliantów poświęcone zostały głównie jego osobie. Światowe media koncentrowały się na tym, z kim się spotkał Władimir Władimirowicz, kto mu podał rękę, a kto nie podał, gdzie go ustawiono na wspólnym zdjęciu, z kim zjadł kolację i co powiedział w przelocie prezydentowi Ukrainy, któremu notabene na razie nie pogratulował zwycięstwa w wyborach. Ale z drugiej strony jednak nie: Putin został w pstrej politycznej orkiestrze usadzony przy oddzielnym pulpicie, nie powierzono mu zagrania partii pierwszych skrzypiec, co najwyżej czynele, choć istniała obawa, że Putin złapie za głośne talerze i jak to ma w zwyczaju zagłuszy brzmienie innych instrumentów.  

O co chodziło z tym zaproszeniem dla Putina na obchody D-Day? O nowe otwarcie po Krymie? O potwierdzenie, że z Putinem może/chce rozmawiać cały świat, że nie ma mowy o izolacji, nowej zimnej wojnie, a może tylko chodziło o przedstawienie Putinowi warunków Zachodu i możliwych konsekwencji agresywnej polityki Moskwy wobec Ukrainy? Czy to była próba nawiązania dialogu? Odpuszczenia krymskiego grzechu? Sprawdzenia, na ile kwestia rosyjska dzieli USA i Europę? Rozmiękczenia różnic, rozmiękczenia twardego stanowiska w sprawie sankcji? Dużo tych pytań. Może o odpowiedzi na nie byłoby łatwiej, gdybyśmy znali protokoły rozmów Putin-Cameron, Putin-Merkel, piętnastominutówki Putin-Poroszenko. Ale ich nie znamy. Wszystko zostało starannie zawinięte w dyplomatyczną bibułkę okrągłych komunikatów.

W przeddzień zjazdu w Normandii patriotyczni komentatorzy w Rosji rwali z głowy resztki włosów: po co Putin jedzie do gniazda wroga, narażając się na afronty. Politolog Siergiej Markow rozpaczał, że Amerykanie chcą zwabić Putina do Francji, by go porwać i w Waszyngtonie przekabacić. W przeddzień rocznicy D-Day w Brukseli odbył się szczyt G7, zamiast planowanego uprzednio G8 w Soczi. Kreml demonstracyjnie lekceważy to forum, z którego został wyproszony po aneksji Krymu, ale to zdecydowanie uderza w prestiż kraju i w ambicje rosyjskiego przywódcy, jest ewidentną stratą, nie tylko wizerunkową. Na spotkaniu ustalono, że Rosja powinna przestać mieszać na Ukrainie i uznać prezydenturę Poroszenki. To jasne przesłanie. Tymczasem Władimir Władimirowicz w wywiadzie dla francuskich mediów powiedział równie jasno: Rosja nie jest uczestnikiem ukraińskiego konfliktu. Ergo – nie ma o czym gadać, wszystkie te sankcje Zachodu są niesprawiedliwe. O co ten zaoczny targ? Nie zostało to jasno sformułowane. Czy jeżeli Putin nadal będzie jątrzył na wschodzie Ukrainy, to Zachód wprowadzi kolejną transzę sankcji? Jakich sankcji? Gdzie jest ta kolejna amerykańska „czerwona linia”, o której mówił nieprecyzyjnie prezydent Obama? W komunikacie końcowym po spotkaniu G7 też nie zostało to precyzyjnie sformułowane: kolejne sankcje mogą zostać wprowadzone, „ o ile wymagać tego będzie sytuacja”. Tymczasem wygląda na to, że ani Francja, ani Niemcy nie chcą nic stracić w intensywnej wymianie gospodarczej z Rosją. Targ toczyć się będzie zatem i wewnątrz nieskonsolidowanego w tej sprawie Zachodu. Co dalej z Mistralami, co dalej z niemieckimi stoczniami, co dalej z gazem?

Drugi front otworzył tymczasem minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow, który w Moskwie wyłożył zasadnicze oczekiwania: Rosja uważa się za pełnoprawny światowy biegun siły i domaga się uznania tego przez Zachód, a co za tym idzie – zaniechania przezeń nacisków i działań w bezpośredniej bliskości granic Rosji mających na celu pozbawienie jej wpływów na tym obszarze. Przy czym pełnej izolacji nie chce, ale w swoją kaszę (czytaj: b. ZSRR) dmuchać sobie nie da. I niech partnerzy na Zachodzie wezmą to łaskawie pod uwagę. „Obecny kryzys powinien stać się swego rodzaju odświeżającą burzą, która pozwoli – choć być może nie od razu – przenieść stosunki z zachodnimi partnerami na zdrowsze i uczciwsze podstawy. Oznaczać to będzie mniej męczących dyskusji o poszukiwaniu wspólnych wartości, a więcej wzajemnego poszanowania prawa drugiej strony do odmienności,  więcej […] wzajemnego uznania dla interesów” – oświadczył Ławrow. No i jeszcze #Krymnasz, wiadomo. To jasny sygnał: uznajcie, Zachodzie, prawo do naszej wyłącznej strefy wpływów na obszarze postradzieckim, do naszych wewnętrznych zamordystycznych porządków, łyknijcie aneksję Krymu i naszą politykę wobec wschodu Ukrainy i całej Ukrainy bez wprowadzania kolejnych sankcji. Wygląda na to, że jednak te zachodnie sankcje z punktu widzenia Kremla nie są pożądane; oficjalnie Moskwa mówi, że nie są dolegliwe, ale to nie do końca tak.

Na razie Rosji nie udało się osiągnąć swoich celów w odniesieniu do Ukrainy. Jesienią ubiegłego roku wydawało się, że Janukowycz zgodnie z instrukcjami centrali w Moskwie zawrócił Ukrainę z drogi do Brukseli. Ale Euromajdan i wszystko, co nastąpiło potem, zmieniło kierunki politycznych wektorów. Wczoraj Poroszenko w mowie inauguracyjnej jasno potwierdził proeuropejski kurs Kijowa, 27 czerwca ma być podpisana umowa stowarzyszeniowa z UE. Można śmiało założyć, że Rosja broni nie złoży.

Niech stanie się Stalingrad

Na spotkaniu z weteranami podczas uroczystości 70-lecia lądowania w Normandii prezydent Władimir Putin oświadczył, że nie ma nic przeciwko przemianowaniu Wołgogradu w Stalingrad. Należy tylko przeprowadzić referendum, a „jak powiedzą mieszkańcy, tak zrobimy”.

Niektórzy mieszkańcy Wołgogradu już od dawna rwali się, by zmienić nazwę miasta. Na czas obchodów rocznicy bitwy stalingradzkiej na sześć dni w roku przywraca się nazwę związaną z nazwiskiem umiłowanego wodza, który z miłością wymordował kilkadziesiąt milionów obywateli. Nieokiełznany neopatriota Nikołaj Starikow, który w związku z Krymem przeżywa kolejny Sturm und Drang Periode, zbierał podpisy pod petycją w sprawie przywrócenia miastu imienia Stalina.  

A wokół przywrócenia kultu samego wodza władze Rosji chodzą już od dawna, oswajając postać, dopatrując się pozytywów w ponurej epoce ponurego tyrana. Do podręczników została wpisana sławetna formuła, że Stalin był efektywnym menedżerem. Relatywizacja zła wyrządzonego przez krwawego satrapę i stworzony przezeń morderczy system wlewała się do świadomości społecznej przez kroplówki medialne.

A zatem Wołgograd stanie się zapewne niebawem znów Stalingradem. Czy to oznacza, że i sam Stalin powróci na puste cokoły? Bułat Okudżawa śpiewał: „A przecież mi żal, że nad naszym zwycięstwem niejednym górują cokoły, na których nie stoi już nikt”. Czy Putin utuli ten żal poety? Nowi bardowie śpiewają inne pieśni, pieśń o Putinie i Stalingradzie jest już gotowa od kilku lat. „A w czystym polu systemy Grad, za nami Putin i Stalingrad”:

http://www.youtube.com/watch?v=sHB_C2eqrrE

A o innych ciekawych aspektach wizyty Putina w Normandii – następnym razem.

Co było, a nie jest

– Europo, Ameryko zadufana w sobie, jestem na was wszystkich obrażony, proszę wziąć to pod uwagę. Nie chcieliście z nami rozmawiać, to macie. Macie Ukrainę bez Krymu, za to z wielkim długiem. Więc na przyszłość słuchajcie tego, co mamy do powiedzenia i róbcie tak, jak mówimy. – Spomiędzy wierszy wczorajszego wystąpienia Władimira Putina na Petersburskim Forum Ekonomicznym można było wyczytać nieskrywane poczucie krzywdy, jakie w swej rosyjskiej duszy nosi prezydent Rosji wobec zdradliwego Zachodu. Bo przecież on wszystko z dobroci serca robił, a w odpowiedzi Zachód wtyka mu szpilki.

Forum w tym roku było zdecydowanie odchudzone, zagraniczna grupa wsparcia Kremla przerzedzona, nie przyjechał żaden liczący się polityk, serwilistyczne peany pod adresem gospodarza wygłosiło kilku robiących biznes w Rosji przedsiębiorców, którzy nie oglądają się na politykę. Dwór oczywiście stawił się w pełnym składzie, ale nie chodzi o dwór, chodzi o międzynarodowe uznanie i przekonanie świata, że – mimo oczywistego zrywania przez Rosję zobowiązań – warto mieć z nią do czynienia w biznesie. Putin przyjechał na forum prosto z ChRL, gdzie Gazprom podpisał z chińskim partnerem tajemniczy kontrakt na gaz. Ten kontrakt, negocjowany w wielkich nerwach do ostatniego dnia (jeszcze w przeddzień nie było pewne, czy zostanie podpisany), został przez moskiewskie dworskie media okrzyknięty kontraktem stulecia. To była w ocenie kremlowskiej propagandy godna odpowiedź na europejskie kręcenie nosem wobec postępowania Rosji na Ukrainie. To miała być nauczka dla europejskich klientów: zobaczcie, nie musimy zabiegać o to, byście od nas kupowali gaz, bo mamy chińską alternatywę. Teraz bójcie się nas jeszcze bardziej!

Czy rzeczywiście Rosja zrobiła dobry interes? Ten kontrakt gazowy był negocjowany od dziesięciu lat. Zawsze było pod górkę. Formuła ustalania ceny, wykonawca niezbędnej infrastruktury przesyłowej – to były wieczne punkty nie do pokonania. Obie strony ostro się targowały. Ale jeszcze nigdy w tych rozmowach z Chinami Rosja nie była w tak słabej pozycji przetargowej. Gdyby Putin wrócił do Moskwy bez tego kontraktu, to w obecnej ochłodzonej atmosferze w stosunkach z Zachodem byłaby to poważna porażka wizerunkowa, runęłaby cała konstrukcja negocjacyjna z Europą. Kreml nie mógł sobie na to pozwolić – na złość Europie musiał, po prostu musiał odmrozić sobie chińskie uszy. Można przypuszczać, że pod presją Rosja ostatecznie poszła na ustępstwa. Ich rozmiar został schowany pod kołderką tajemnicy handlowej (nie ujawniono, jaka będzie cena gazu, jakie będą dodatkowe ulgi, zwolnienia z podatków etc.).

Przekaz medialny był jednoznaczny: to wielki sukces Moskwy, podpisano z Chinami czterdzieści kontraktów, nasza współpraca będzie się rozwijać, nie tylko w produkcji klinkieru.

Julia Łatynina dokonała w „Nowej Gazecie” przewrotnej kalkulacji: „W kwietniu Putin wysłał do europejskich przywódców list, w którym napisał, że przez ostatnie cztery lata Rosja subsydiowała gospodarkę Ukrainy – poprzez zaniżenie ceny gazu – na łączną kwotę 35,4 mld dolarów. Przy czym cena dla Ukrainy wynosiła 410-430 dolarów za tysiąc metrów sześc. A miesiąc później Putin podpisał 400-miliardowy kontrakt z Chinami na trzydzieści lat. Cena tysiąca metrów sześc. została utajniona, ale z łatwością można wyliczyć, że oscyluje wokół 350 UDS. Stawiam więc pytanie: na jaką kwotę Rosja zobowiązała się przez trzydzieści lat subsydiować gospodarkę ChRL? Jeśli zastosować formułę Putina, to chodzi o 100 mld USD. Ale to jeszcze nie wszystko. Rosja dostarcza gaz na Ukrainę z zagospodarowanych złóż, tymczasem gaz do Chin ma popłynąć ze złóż Irkuckiego i Czajandinskiego, które nie są przygotowane, i to gazociągiem Siła Syberii, który jeszcze nie został zbudowany. A to kosztować będzie 60 mld, zatem zgodnie z formułą Putina rosyjskie subsydia dla chińskiej gospodarki wyniosą 160 mld. Choć z drugiej strony cena, jaką Putin wytargował u Chińczyków, jest cudowna: przewyższa średnią cenę, jaką Chiny płacą za gaz innym dostawcom, np. Turkmenii i Uzbekistanowi 100-140 USD za tysiąc metrów sześc.”. Rosyjski gaz dla Chin jest zatem, jak widać, poszerzeniem listy dostawców, nie zdobyciem jedynego zaopatrzeniowca, bez którego wszystko runie.

Ciekawe zestawienie. Trudno z dzisiejszej perspektywy oszacować, na ile to będzie opłacalne dla Rosji przedsięwzięcie. Pierwsze dostawy ruszą dopiero za 4-6 lat, na razie potrzebne są inwestycje, trzeba wyłożyć miliardy. Poza tym zapadła podczas negocjacji jeszcze jedna ważna decyzja: że przy realizacji projektu gazowego zostanie wyzerowany NDPI – podatek płacony przez producentów surowców do budżetu państwa. A zatem rosyjski budżet nic na tym nie zarobi. Nic. Zarobi Gazprom. Zarobią Chiny. Ale nie rosyjscy emeryci i nauczyciele.

Wróćmy jeszcze do Petersburga. Prezydent Putin musnął w wystąpieniu temat sankcji – europejskich i amerykańskich – wprowadzonych po aneksji Krymu przez Rosję. Putin stwierdził, że one są absolutnie pozbawione podstaw prawnych: bo zostały wprowadzone bez zgody ONZ. Bardzo ciekawy moment i jak zwykle u tego polityka, kot wykręcony ogonem. Sprawa złamania przez Rosję zasad prawa międzynarodowego, pogwałcenia wziętych zobowiązań gwarancji integralności terytorialnej Ukrainy, ingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa stawała na forum Narodów Zjednoczonych – w Radzie Bezpieczeństwa i w Zgromadzeniu Ogólnym. Pamiętacie Państwo? Rosja przegrała te głosowania (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/30/w-gronie-wstrzymujacych-sie-przyjaciol/ ; http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/04/08/lepszy-rosyjski-stol/). O czym w takim razie w ogóle mówi prezydent Putin? Czy ktokolwiek uznał aneksję Krymu przez Rosję? Czy łyknięcia kawałka terytorium sąsiedniego państwa Rosja dokonała zgodnie z prawem międzynarodowym? Nic podobnego.

Dzisiaj prezydent w rozmowie z przedstawicielami mediów popłynął jeszcze dalej: „Prawo jest po naszej stronie. I nikt nie przekona mnie o tym, że nawet na podstawie naszych praw i interesów i biorąc pod uwagę normy prawa międzynarodowego, powinniśmy zmienić stanowisko w tej kwestii”. Akompaniował mu na innym fortepianie (w telewizji Rossija) premier Miedwiediew: Rosja nie może być gwarantem integralności terytorialnej Ukrainy, w tym kontekście dopominanie się, by Rosja dopełniła zobowiązań [zawartych w budapeszteńskim memorandum z 1994 r.], jest pozbawione sensu. „Żadne państwo na świecie nie jest w stanie zagwarantować integralności terytorialnej innemu państwu – to prawny absurd”. Zdaniem Miedwiediewa memorandum polegało na tym, że Ukraina rezygnuje z broni jądrowej [radzieckiej, rozmieszczonej na jej terytorium], a USA i Rosja jako kraje gwaranci powinny wesprzeć Ukrainę w razie zagrożenia ze strony sił zewnętrznych. „A to, co się stało na Krymie, to historia z innego porządku, to sam naród […] wystąpił z inicjatywą referendum, a potem podjął decyzję, by wyjść z państwa [do którego należał]”.

Zgodnie z tą logiką, to teraz Rosja, która się wymiksowała ze zobowiązań budapeszteńskich, powinna zwrócić Ukrainie broń jądrową, którą wywiozła pod gwarancje, których obecnie nie dotrzymuje. A reszta partnerów, z którymi Rosja kiedykolwiek podpisała jakikolwiek papier, powinna się zastanowić, czy ten podpis ma jakąkolwiek wartość. Chińczycy na dobrą sprawę też.

Pieśni do użytku wewnętrznego

Rosja rozśpiewana, Rosja roztańczona. Patriotycznie rozśpiewana, bo takie mamy czasy. Na kulturalnym froncie zmiany, zmiany, zmiany. Na topie – pieśni ku czci zagarnięcia Krymu i wielkiego wodza, który bez jednego wystrzału go zagarnął.

Do napisania tego felietonu zainspirowała mnie publikacja portalu Colta.ru pióra Denisa Bojarinowa: http://www.colta.ru/articles/music_modern/2946, zawierająca krótki przegląd aktualnej rosyjskiej pieśni patriotycznej. Zaczyna patriotyczną listę przebojów song zespołu Niebieskie Berety: http://muz4.me/show_song_9M2lqxOMQdZaoRDZUhBdBDQtiGPRkMu91FqWLnBgv9U=.html (żeby odsłuchać, należy po wejściu na wskazany portal nacisnąć niebieską strzałkę po prawej stronie). Zespół powstał w latach osiemdziesiątych w kręgu „afgańców”, w cytowanej pieśni Berety gorzko śpiewają o losie żołnierza, który ma przelewać krew – zawsze, w każdych czasach tylko tyle i aż tyle, ale z drugiej strony wyrażają dumę z tego, że Rosji boi się cały świat. To centralny punkt odnawiania się imperialnych sentymentów: boją się, więc jest dobrze, wszystko na swoim miejscu.

Tańcująca alternatywa dla poważnych bojowników frontu machizmu to wokalistka (no, powiedzmy) Gluko’Za: http://www.youtube.com/watch?v=GMNBudOfVXw: „Tańcz, Rosjo, płacz, Europo, mam najładniejszą, najładniejszą, najładniejszą -upę” – śpiewa Gluko’Za, filuternie pokazując przy tym publiczności wzmiankowaną część ciała ze wszystkimi czterema literami. Nowy typ broni biologicznej, jak się patrzy. Głównie patrzy, słucha – niekoniecznie. Młodociane wydanie żeńskiej odmiany rosyjskiego patriotyzmu to Waria Striżak: http://www.youtube.com/watch?v=Eu2Yq-qUw5Y albo http://www.youtube.com/watch?v=XnVQe662ngk. Blondyneczka z gimnazjum śpiewa patriotyczne hymny całkiem profesjonalnie. „Nie ma wspanialszego kraju niż Rosja, Rosjo, zdobywaj nowe szczyty”. Klipy też są profesjonalne, zrealizowane w stylu a la wielkoruskie wydanie Nikity Michałkowa. Nie wiadomo, kto daje kasę na te realizacje, które muszą kosztować niemało.

Oddzielny gatunek stanowi niezwykle popularny piosenkarz Stas Michajłow. Samouk, brzdąkający na gitarze, mający melodramatyczną duszę i apelujący do czułych zakątków serc niewieściej części narodu. Ta część narodu też ma swoje patriotyczne uniesienia, niekoniecznie korespondujące z wizją Gluko’Zy. Dania serwowane przez Michajłowa są dla nich w sam raz, tu nie trzeba mieć najładniejszej -upy, tu trzeba wierzyć, że Ruś wstaje z kolan, a tchórzliwi wrogowie pierzchają pod naporem rosyjskich patriotów, którzy w boju umierają z uśmiechem na ustach: http://www.youtube.com/watch?v=7oDTcQj4N2Q.

W przeglądzie rosyjskich hitów patriotycznych nie może zabraknąć Igora Rastieriajewa, harmonisty, który z wysoka patrzy na europę (mała litera jest wyrazem stosunku wykonawcy do rzekomych europejskich przyjaciół) i zaklina, by Rosjanie w żadnym razie nie stali się tacy, jak europa:  http://www.youtube.com/watch?v=usx0utmEJzw.

Prezydent Putin najbardziej lubi słuchać jednak patriotycznego balladowego rocka grupy Lube (Rastorgujew i spółka występowali na putinowskich koncertach inauguracyjnych i na koncercie z okazji przyłączenia Krymu pod murami Kremla). „„Za Ciebie, Ojczyzno-Matko” http://www.youtube.com/watch?v=liej39Qvfmc, najnowszy wyrób, odwołuje się do wszystkich duszeszczipatielnych motywów, które znamy z poprzednich przebojów, jak choćby (znów na czasie) „Nie walaj duraka, Amierika”: http://www.youtube.com/watch?v=4wuq1EE8ymc.

Wybuch patriotycznych uczuć, jaki nastąpił w Rosji po aneksji Krymu, znalazł wyraz także w muzyce. Za twórczość wzięli się nie tylko artyści estrady, ale i deputowani. Na przykład deputowany obwodowej dumy z Astrachania Andriej Iwancow śpiewa z towarzyszeniem towarzyszy walki i pracy uczuciową pieśń „Krym”, o tym, jak stęskniony półwysep nareszcie wpada w równie stęsknione ramiona Rosji: http://www.youtube.com/watch?v=p98LUWRA7Rk. Ciekawe, dlaczego nie wysłali ich na konkurs Eurowizji.

Na koniec przeglądu – deser. Pieśń o Putinie, właściwie nabożna inwokacja do Putina „Dawaj, wpieriod, Władimir Putin”. Pieśń powstała dwa lata temu. Wtedy miała taką oprawę wizualną: https://www.youtube.com/watch?v=RNFaHppNrXc. Putin zadumany nad dokumentami, roześmiany w towarzystwie druga Silvio, innych polityków Zachodu i WNP, wyciągający ręce do amerykańskiej sekretarz stanu, wypoczywający na jachcie lub jedzący skromny posiłek w traktierni z żoną Ludmiłą Aleksandrowną, ściskający dłoń Aleksandra Sołżenicyna. W 2012 roku na fali protestów ulicznych powstała prześmiewcza wersja klipu (dwa lata temu Putin dla dużej części społeczeństwa był hersztem bandy oszustów i złodziei vel partii jedna Rosja): https://www.youtube.com/watch?v=U7zmP9_De_s. Ale kolejna fala wydarzeń nakazała napisanie nowego scenariusza. Władimir Slepak, patetyczny autor i wykonawca pieśni politycznie zaangażowanej, uznał za stosowne nagrać nową wersję pieśni i podłożyć ją pod nowe obrazki: olimpiada w Soczi, koncert „Krym w moim sercu”, Władimir Putin bijący w cerkiewny dzwon, dzielący się przemyśleniami z żołnierzami, na tle bojowych orderów, bez Ludmiły, ale za to wzmocniony botoksem. Co więcej, infantylny żeński chórek z wykonania 2012 został zamieniony na złowrogi i męski chór: https://www.youtube.com/watch?v=zKav3p2q4jw.

Prawnuk Draculi albo Dynastia, odcinek 23566

Z miasta Złatoust przyszła szczęsna wieść: w najbliższych dniach zostanie wybita moneta z okazji aneksji Krymu. Pracownia Art Grani już przystąpiła z zapałem do pracy. Na awersie przedstawiony zostanie wizerunek prezydenta Władimira Putina, a na rewersie mapa Krymu z nazwami najważniejszych miejscowości półwyspu i napisem „przyjęcie Republiki Krym do Federacji Rosyjskiej 2014”. Zostanie wybitych 25 srebrnych, pozłacanych monet, ważących (uwaga!) kilogram. Inkorporacja Krymu ma, jak widać, swój ciężar gatunkowy. Projekt monet można zobaczyć m.in. tu: http://cdn3.img22.ria.ru/images/100485/13/1004851394.jpg

Pracowici ludzie Złatoustu chyba się w swej gorliwości pospieszyli. Proszę zwrócić uwagę: Władimir Władimirowicz jest przedstawiony na monecie bez żadnego nakrycia głowy. A chyba myśli o czapce Monomacha. Ale po kolei, zacznijmy od pewnego głośnego potomka Napoleona i Einsteina. O kim mowa? Państwo będziecie się śmiali: o Władimirze Wolfowiczu Żyrinowskim, niezmiennym liderze Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji, mającym licencję na zabijanie słowem (ostatnio przesadził z tym swoim przywilejem mocno: w niewybrednych słowach i gestach obraził ciężarną dziennikarkę i jej koleżanki; taka w Rosji teraz moda, idąca z góry: obrażanie kobiet jest najwyraźniej w dobrym guście, w każdym razie w sferach politycznych i zbliżonych).

Żyrinowski zabrał głos na wzmiankowanym posiedzeniu: „Władimirze Władimirowiczu, zbadałem zagadnienie genealogii, mamy rosyjski Instytut Genetyki, jest laboratorium w Ameryce, analiza krwi kosztuje drogo, ale za to można się dowiedzieć, gdzie byli pańscy przodkowie 25 tysięcy lat temu. To wspólni przodkowie, to Afryka Wschodnia, potem przewędrowaliśmy do Afryki Północnej, potem przyszliśmy do Europy i stamtąd przyszliśmy. Jesteśmy jedną rodziną, Europejczykami, a nas w Europie mają za Azjatów. Ja mam wspólne korzenie – to nie moje analizy, to amerykańscy specjaliści stwierdzili – z Albertem Einsteinem i Napoleonem”.

Tutaj zrobię małą dygresję. Żyrinowski opowiada, że ludzie w Rosji przywędrowali z Europy. Ta teza znacząco różni się od poglądu wypowiedzianego przez Wiaczesława Nikonowa, deputowanego Dumy, doktora nauk historycznych. Podczas „okrągłego stołu” poświęconego podręcznikowi historii powiedział m.in.: „Nasza Ojczyzna ma wspaniałą przeszłość. Odgałęzienie aryjskiego plemienia zeszło z Karpat, pokojowo zasiedliło Wielką Ruską Równinę, Syberię, najzimniejszą część planety, doszło do Oceanu Spokojnego, założyło Fort Ross, żywiło się sokami najbogatszych kultur Bizancjum, Europy, Azji, rozgromiło najstraszniejszego wroga ludzkości – nazizm, podbiło kosmos” (oryginał można przeczytać tu: http://www.duma.gov.ru/news/273/646438/). Wiaczesław Nikonow jest dobrze poinformowany i zasłużony, od lat przewodniczy rozwijaniu projektu „Russkij Mir” na świecie. No i poza tym ma zbadane korzenie: jest wnukiem Wiaczesława Mołotowa, szefa radzieckiej dyplomacji, który do historii wszedł jako sygnatariusz traktatu z sierpnia 1939 roku, z czystymi Aryjczykami.

Wróćmy do korzeni Władimira Wolfowicza Żyrinowskiego. Pani Swietłana Borinska z Instytutu Genetyki Rosyjskiej Akademii Nauk powiedziała internetowej „Gazecie.ru”: „Nasze laboratorium przeprowadziło analizę DNA Władimira Żyrinowskiego. […] Linia chromosomu Y wykazała nie tylko wspólnych przodków z Einsteinem i Napoleonem, ale także z piłkarzem Zidanem, amerykańskim prezydentem Johnsonem, włoskim artystą Caravaggio, […], a także z hrabią Draculą i krewnymi Adolfa Hitlera”.

Prezydent odniósł się do rewelacji Żyrinowskiego z dystansem, a właściwie nie tyle do rewelacji, co do amerykańskich metod badania korzeni: „Myślę, że tak jak większość zebranych, nie znam swoich korzeni, niestety, ale zwracaniem się do specjalistów z USA nie jestem zainteresowany. Dlatego że nie wiadomo, co oni tam o mnie napiszą. W najlepszym razie założycielem dynastii okaże się niedźwiedź”.

Dynastii? No, no…

Ojciec zielonych ludzików

Doroczny rytuał bizantyjskiego kremlowskiego dworu – bezpośrednia linia bezpośredniego prezydenta z narodem – trwała cztery godziny. Telewizyjny show Władimira Putina znowu zebrał przed ekranem miliony, które wysłuchały odpowiedzi prezydenta na 85 pytań, wybranych spośród ponad dwóch milionów zadanych telefonicznie i esemesowo. Spośród kilku ciekawych fragmentów w ogólnie nudnym spektaklu sztucznej celebry wydzieliłam trzy zagadnienia.

Prezydent połączył się z narodem we wspólnej ekstazie pod hasłem „Krym jest nasz”. Temat zagarnięcia półwyspu i sytuacja na Ukrainie zdominowały seans łączności. Oczywiście słowo „zagarnięcie” nie padło. Aneksja Krymu jest w Moskwie nazywana odzyskaniem „rdzennie rosyjskiej ziemi” słusznym z punktu widzenia sprawiedliwości dziejowej. O żadnym pogwałceniu prawa międzynarodowego ani podpisywanych przez Rosję w świetle jupiterów traktatów i umów nie było słowa. Wazelina lała się ze wszystkich ust, nosów i uszu, które pokazywała telewizja. Putin powtórzył sformułowania, które już znamy – o rzekomych zagrożeniach dla rosyjskojęzycznej ludności półwyspu itp. Ale najciekawsze było to, że usynowił zielone ludziki. Jeszcze niedawno prezydent wyśmiewał tych, którzy uważają, że na Krymie działali rosyjscy wojskowi – mówił, że każdy może sobie kupić mundur w sklepie. Tym razem przyznał, że „poprawne, acz stanowcze i profesjonalne” działania na Krymie przeprowadzili rosyjscy wojskowi. Skąd się wzięli na terytorium sąsiedniego państwa? Zwraca uwagę, że prezydent jednocześnie stwierdził, że jeszcze nie skorzystał z prawa, jakie dała mu Rada Federacji 1 marca do użycia rosyjskich sił zbrojnych na terytorium Ukrainy. W takim razie – czym były owe „stanowcze i profesjonalne” działania rosyjskich wojskowych na Krymie? I kim są zielone ludziki działające na południowym wschodzie Ukrainy? Jeszcze nie zasłużyli na prezydencką adopcję? W ujęciu prezydenta Putina ten region nazywa się Noworosja i trafił w granice Ukrainy (notabene granice uznane przez Rosję w traktacie o dobrym sąsiedztwie z 1997 r.) przypadkowo, bo tak się w latach dwudziestych XX wieku podobało bolszewikom. A panu Putinowi już się najwyraźniej nie podoba. Anton Oriech w swoim blogu odnotował: „Proponuję uznać to, co mówi prezydent, za prawdę. Między innymi to, że nie chcemy używać wojsk na wschodzie Ukrainy. Ale jeśli jutro mimo wszystko wyślemy tam wojska, to żadnej sprzeczności w tym nie będzie. Dlatego że Władimir Władimirowicz zawsze mówi prawdę. Po prostu prawda się regularnie zmienia. A nasi obywatele mają bardzo przydatną cechę nie pamiętać jutro tego, co się do nich mówi dziś. I za każdym razem wierzą w to, co się im aktualnie mówi”. I jeszcze zacytuję ciekawe spostrzeżenie Stanisława Biełkowskiego: „Show miał pokazać [krajowi i zagranicy], jak zmienił się Putin. Z gwaranta interesów elity i przyjaciela Zachodu, jakim Putin był w 2000 roku, nic nie zostało. […] Dziś Putin jest człowiekiem, głęboko obrażonym na Zachód, gotowym do izolacjonizmu, uważającym, że może rozmawiać z Zachodem jak równy z równym i skoro Zachód może obejść się bez Rosji, to Rosja może się obejść bez Zachodu; to człowiek, który może przekształcić Rosję w największy zaścianek świata. […] Zbliżająca się do Rosji katastrofa gospodarcza może zostać zneutralizowana tylko w jeden sposób: serią głośnych zwycięstw w polityce zagranicznej, które sprawią, że ludzie zapomną o kryzysie i zmuszą do zaciśnięcia pasa. Dlatego myślę, że Putin nie zatrzyma się na Krymie ani na wschodzie Ukrainy, dlatego że euforia narodu rosyjskiego wobec tych zwycięstw szybko ostygnie. Potrzebna więc będzie kolejna dawka narkotyku, a tym narkotykiem jest kolejne zwycięstwo na zewnętrznym froncie”.

Teraz druga sprawa. Jako atrakcję dnia podano na srebrnej tacy byłego agenta/pracownika amerykańskich służb specjalnych Edwarda Snowdena, zwanego w Rosji familiarnie Edikiem Snieżkinem. Niezależnego od stóp do głów. Edik był zainteresowany tym, czy Rosja zajmuje się przechwytywaniem, przechowywaniem i analizowaniem informacji pochodzących z rozmów telefonicznych. Pan prezydent nie posiadał się ze zdziwienia: przecież w Rosji istnieją przepisy, które ściśle reglamentują dostęp służb do podsłuchów, czytania maili, filtrowania zawartości portali społecznościowych. W Rosji absolutnie nie można mówić o „masowej skali, pozbawionej kontroli skali” podsłuchów etc. W dzisiejszym „The Daily Beast” eksperci tak się odnieśli do tego fragmentu wystąpienia Putina. „Być może oświadczenie [Putina] jest prawdziwe. Ale chyba w odniesieniu do jakiejś paralelnej rzeczywistości, w której obywatele Krymu całkowicie samodzielnie, bez reżyserii z Rosji, spontanicznie zagłosowali za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej po tym, jak przypadkowi najemnicy, nie związani z Moskwą, opanowali lotniska i siedziby organów władz. Ale dla świata tu i teraz to łgarstwo co się zowie”. Rosyjski dziennikarz Andriej Sołdatow, specjalizujący się w tematyce służb specjalnych stwierdził, że jak najbardziej można mówić o masowej kontroli telefonów i zasobów internetowych. W Rosji – w odróżnieniu od USA i innych krajów zachodnich – nie istnieje ani specjalny sąd, ani specjalne komisje parlamentarne, które kontrolowałyby pracę Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Według Sołdatowa, w USA przechwytywanie informacji przeprowadza operator na mocy decyzji sądu, podczas gdy w Rosji – bezpośrednio FSB. Poza kontrolą, bez pozwolenia sądu.

I sprawa trzecia. Prezydentowi Putinowi zadano pytanie: kiedy pojawi się first lady? „Najpierw muszę wydać za mąż Ludmiłę Aleksandrownę”. Ha, ha, ha. Uzdrowiska pół ze śmiechu się skręcało. Brawo, zuch. Ubawić się kosztem byłej małżonki, która nie może mu w tym momencie odpowiedzieć – zaiste postępek godny rycerza. I nikt z obecnych w studiu rycerzy nie wystąpił w obronie Ludmiły Aleksandrowny, wszyscy bawili się wyśmienicie koszarowym poczuciem humoru swego suwerena. Brawo, panowie, brawo!

Na dalsze reakcje nie trzeba było długo czekać. Emeryt z Nowosybirska Jurij Babin, znany jako „kopiejkowy milioner” oświadczył się dziś publicznie o rękę Ludmiły Putinej. Wsławił się tym, że jakiś czas temu wystawił na sprzedaż kolekcję jednokopiejkowych monet. Pięć milionów kopiejek o wadze 7,5 tony wycenił na 20 milionów rubli. Babin dodał, że jest rówieśnikiem Putina. Reakcja rycerskiego prezydenta nie jest znana.